Wrześniowe zamyślenia

To nie były państwa, to były bandyckie organizacje w zewnętrznej otoczce państwowości.

Jakieś 60 lat temu pojechaliśmy z Mamą do Helu. Byłem już po maturze. Dzień chłodny, słońca prawie wcale, ludzi niewielu. Dochodzimy do brzegu morza. Z lewej, czyli od północy słychać, po chwili widać trzy niewielkie samoloty, śmigłowe jednopłaty, lecące całkiem nisko w zwartym kluczu. Mama jęknęła „O Boże” i ręką przysłoniła usta, popatrzyłem – zbladła. Co się stało? „Nic. Wtedy, jak się zaczynała wojna, też tak leciały. Takie same”. Które? „Jedne i drugie”.

Tu muszę przypomnieć, że po wrześniowej napaści Hitlera oddziały Wehrmachtu zapędziły się w niektórych miejscach za daleko, Stalin ołówkiem na mapie naniósł stosowne „poprawki”, Hitler je zaakceptował i wycofał swoje wojsko. Na kilka dni zostały takie niewielkie, niczyje okręgi bez żadnej władzy. Rodzice mieszkali w jednym z nich. Najbardziej poplątane dni w całej wojnie. Ludziska, na szczęście tylko niektórzy, zaczęli załatwiać swoje porachunki. Co mądrzejsi zorganizowali obywatelską straż, która na miarę możliwości pilnowała porządku i bezpieczeństwa. A pod koniec września sowieckie wojska opanowały i nasze okolice. Świat stanął na głowie.

Po dwóch latach widok i odgłos samolotów zaskoczył wszystkich na całej faszystowsko-sowieckiej granicy. Powtarzam wspomnienia Mamy: „W moje imieniny w 41. raniutko nadleciały całe stada samolotów, równo, w kluczach, nie mieliśmy pojęcia, o co chodzi. A to zaczęła się wojna Moskali z Niemcami. Mieliśmy już dość dwóch lat pod jednymi, a tu zaczęły się lata pod drugimi. Jedni warci drugich. Tyle że faszyści nieśli śmierć, a sowieci mówili, że nam wolność przynoszą. Ale… i po jednej, i po drugiej stronie trafiał się czasem porządny człowiek…”

Tego wszystkiego nie dowiedziałem się ze szkolnej nauki historii; historię miałem w domu. Wiedziałem, że nie powinienem się chwalić, tym, co wiem. Obawiam się, że w wielu rodzinach tej ciągłości historycznej jednak brakło. A gdy jej nie ma, jak zrozumieć dzisiejsze czasy? Ale wracam do tamtych lat. Otóż od wschodu mieliśmy wrogów mówiących po rosyjsku, ale nie tylko Rosjan. W masie tego wielonarodowego tłumu byli ludzie bez żadnej religii, niewierzący z samej definicji człowieka sowieckiego. I z całą przemocą propagandy – tej siłowej i bezmyślnej. I skutecznej – także przez uderzenie we wszelkie zasady obyczajowe (tu odsyłam do książki Fulli Horak pt. «Niewidzialni»).

Po drugiej stronie byli faszyści. To byli Niemcy, ale przecież nie wszyscy czuli się i nie wszyscy byli faszystami. Tak łatwo to dziś powiedzieć. Ale totalitaryzm zarówno sowiecki jak i faszystowski miał sposoby zastraszania, więcej – paraliżowania wnętrza ludzi, nad którymi zdobył władzę. A jeśli nawet ich duch zachował jakąś cząstkę niezależności, to i tak stawali się częścią ogromnej maszyny zniszczenia i śmierci.

Polska – i ziemia, i ludzie – znalazła się w kleszczach dwóch militarnych, ekonomicznych, sprawnych mechanizmów pseudopaństwowych. Bo to nie były państwa, to były bandyckie organizacje w zewnętrznej otoczce państwowości. Podobieństw między nimi jest kilka. Jedna dla mnie, dla mojego oglądu świata, wydaje się bardzo ważna, choć często pomijana. To sprawa wiary w Boga, sprawa uznania Dekalogu, zakorzenienia w wielowiekowej europejskiej i światowej tradycji chrześcijaństwa. I nie przywołujmy tu hasła z mundurowej klamry Wehrmachtu: Gott mit uns – Bóg z nami. Co innego znaczyła, gdy pojawiła się w przestrzeni publicznej (1440), i później, gdy stała się dewizą Królestwa Prus (1701). Tego typu „wyznania wiary” nie z wiary mają rodowód. Gorzej – nieraz stają się bluźnierstwem…

A my, Polacy? Cóż, nie wszyscy i nie zawsze święci. A przecież mienią się wierzącymi chrześcijanami. No tak. Tych „nie wszystkich” było swego czasu całkiem sporo. Nieliczni współpracowali z Niemcami. Wielu poszło na współpracę z Sowietami. Ta współpraca trwała kilka dziesiątków lat i zostawiła bolesne ślady na duszy narodu do dzisiaj. Był czas krwawego terroru, gdy ginęli wielcy Polacy z rąk również Polaków, ale będących na służbie komunistów. Byli przekonani, że komuniści mają rację, niektórzy byli kupieni przez sowietów bądź zastraszeni czy szantażowani. Rachunek ofiar tamtych czasów wciąż jest nie zamknięty. I nie zamknięte są postawy i sposób myślenia niejednego. Wszelako nie sprzedaliśmy duszy narodu ani jednej, ani drugiej nieludzkiej potędze z sąsiedztwa.

To prawda. Ale czy nasze miejsce we wspólnocie narodów jest i będzie trwałe? Czy nie pogubimy wartości, którymi żyli najlepsi synowie i córki naszego narodu? Wiele spraw może martwić. Nie tu miejsce na głębiej sięgające analizy, z wielu ułomności sprawę sobie zdajemy, zarazem jest wśród nas wielu ludzi dużego formatu – i to jest naszą nadzieją. A co martwi? Martwi odchodzenie od najgłębszych tradycji państwa i narodu. Lekceważenie postaw patriotycznych. Łamanie zasad odpowiedzialności społecznej i narodowej. Wyludnianie się kraju. Nachalne sprzyjanie niektórych środowisk nieobyczajności wszelakiego rodzaju. A klamrą spinającą owe bolączki jest gaśnięcie wiary jako spoiwa wszelkich wartości tak indywidualnego jak i społecznego życia.

To wszystko też wojna. Inna niż w 1939. Inna niż w Ukrainie. Ale wojna.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8