Empatia to coś, co powinno działać w obie strony. Niestety...
Czy zanosi się na kolejną awanturę? Nie wiem, na razie wszystko wskazuje na to, że nie. Ale w relacjach polsko-izraelskich wszystko zdarzyć się może. Drobiazgi – w gruncie rzeczy – już niejeden raz urastały do ragi niepokonalnych problemów. Mowa oczywiście o wycieczkach izraelskiej młodzieży do Polski. Po przerwie spowodowanej pandemią miały zostać wznowione. Polska jednak nie chce się zgodzić, by odbywały się w dotychczasowej formule. Czyli pod opieką uzbrojonych izraelskich ochroniarzy. I nie ma się co dziwić.
Trudno nie zgodzić się z argumentacją polskich władz, że nie jest rzeczą normalną, by pozwalać działać na swoim terenie uzbrojonym funkcjonariuszom obcych służb. I to ochraniającym coś tak prozaicznego, jak szkolne wycieczki. Tak, rozumiem, Żydzi bywali przedmiotem terrorystycznych ataków w różnych krajach. Tyle że Polska akurat należy do tych bezpieczniejszych. A takie poczucie, że trzeba się bronić i paradowania z bronią zawsze może generować problemy, o których mówił wiceszef MSZ Paweł Jabłoński – że ochroniarze będą agresywni wobec przechodniów czy że będą spychali innych odwiedzających miejsca pamięci. Bo ochroniarz po to jest, by dostrzegać zagrożenie i reagować. Nawet tam, gdzie faktycznie zagrożenia nie ma, ale przecież lepiej dmuchać na zimne. Trudno przy tym nie zauważyć – i tu w pełni popieram stanowisko rządu – że sam fakt ochraniania w ten sposób szkolnych wycieczek musi rodzić w ich uczestnikach poczucie, że faktycznie są zagrożeni. I przyczynia się do powielania fałszywych stereotypów na temat polskiego antysemityzmu.
Oczywiście nie można wykluczyć, że znajdzie się jakaś grupa narwańców, którzy zechcą taką grupę zaatakować. Jestem jednak przekonany, że zwyczajna środki – choćby dyskretna obecność naszej policji – w zupełności wystarczą. Bo nie jesteśmy przecież krajem bandytów. I żadne uzbrojone bojówki po naszych ulicach nie biegają. Kąśliwie zauważyć można: w przeciwieństwie do Izraela, w którym młodziutcy chłopcy i dziewczyny, jeśli tylko są w wojsku, chodzą po ulicach z długa bronią...
Piszą o tym nie dlatego, jakobym chciał jakoś wpływać na relacje polsko-izraelskie. Sprawa ta jest dla mnie raczej świetną ilustracją tezy, że empatia, owszem, fajna rzecz, ale powinna działać w obie strony. Trzeba próbować rozumieć swoich adwersarzy, to jasne. Oczywistym jednak też jest, że oni powinni próbować zrozumieć też nas. Niestety, zauważam w dyskusjach toczonych w naszej przestrzeni publicznej coś zupełnie innego: miarkowanie się, ugryzienie się w język, bywa często odczytywane jako słabość. I tylko rozzuchwala przeciwników, którzy przekonani są, że ich adwersarze albo nie mają argumentów albo dość polotu by umiejętnie uderzyć, bez żadnych zahamowań folgują sobie obficie ulewając z bogatych zasobów żółci. A potem dziwią się, gdy ktoś odpłaci pięknym za nadobne...
Kto winny? Kto zaczął? Kto więc ma prawo oddać? To logika, która prowadzi do nakręcania spirali niechęci. Pomyśleć jak ja bym się czuł, gdyby w takim sam sposób, jaki atakuję ja, zaatakowano mnie, to metoda znacznie lepsza. Tylko do tego trzeba spuścić nieco powietrza z balonu, jakim bywa nasze „ego”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).