Oprócz tego, co nazywamy polityczną poprawnością, zdaje się dziś istnieć coś, co można nazwać poprawnością religijną.
Patrzę na mocno zarośnięte brzegi rzeki, jej burozieloną wodę – kiedyś były tu złote, piaszczyste łachy i przez całe dzieciństwo kąpaliśmy się tam każdego lata. Za przeszłością nie tęsknię, zastanawia mnie ta ekwilibrystyka naszego mózgu. Za oczywiste, naturalne, ba, niemal konieczne uznajemy czasem coś (kąpielisko w zakolu Bobru), co wcale takie nie jest (przyroda ulega zmianom, nic w tym dziwnego czy zaskakującego). I buntujemy się, zaprzeczamy, robimy szum. Bez powodu.
Całe to nasze zaufanie do rozumu, własnych ocen, opinii wygłaszanych z taką pewnością – okazuje się niewarte funta kłaków, jeśli nie uwzględnia faktów, zasad rządzących przyrodą, prawdy o nas samych. Owszem, nie wiemy wszystkiego, jednak przeskakując pewien etap (np. nie ustaliwszy, czy człowiek jest kreatorem rzeczywistości, czy stworzeniem) – udzielamy odpowiedzi chybionych u podstawy, a to, co uznawaliśmy za pewnik, rozwiewa się jak dym.
Dlaczego tak trudno nam dostrzec, że pewne na przykład moralne wybory mają u korzenia prawdę, w którą wierzymy, co do której jesteśmy przekonani? Wydaje się nam, że to jakieś sprawy trzeciorzędne –korzystanie z cudzej pracy w niedzielę, albo i nie, traktowanie tak czy inaczej różnorakich życiowych okazji, czytanie tych czy innych książek (portali:). A czy to właśnie nie jest jakimś świadectwem, mówiącym o tej podstawie, na której opiera się nasze życie, konsekwencją tego, co za taką podstawę przyjmujemy?
Bycie sobą jest takie przyjemne! W każdej dyskusji możemy się tym zasłonić: bo przecież zgadzamy się „teoretycznie” z tą czy inną tezą, ale żeby być sobą, musimy mówić, wybierać, robić coś przeciwnego. To jakieś określenie wytrych (bo przecież nie klucz). Ktoś się rozwiódł, żeby być sobą; ktoś inny musi zarabiać, by móc być sobą (co z tego, że kosztem bliźniego); jeszcze inni innych poprowadzą wprost w objęcia śmierci – w imię samorealizacji, samorozwoju, bycia sobą. A kim ty w ogóle jesteś, człowieku? Nie, takiego pytania się nie stawia.
Tak, niekiedy doświadczenie śmierci, bezsens choroby, bezsilność wobec zła sprawiają, że zaczynamy pytać. W zasadzie dobrze by było, żebyśmy zaczęli. Bo i tu, śmiem twierdzić, istnieje bardzo duże pole do uników. Takim unikiem jest wielokrotnie bunt i wyrażanie pięścią niebu (?) albo (częściej) tym, co wierzą w niebo. Mówi się nam, chrześcijanom, że trzeba to uszanować – bo on, ona, oni cierpią. Szacunek: owszem. Ale może bez udawania, że pytania nie wymagają odpowiedzi.
Oprócz tego, co nazywamy polityczną poprawnością, zdaje się dziś istnieć coś, co można nazwać poprawnością religijną, albo chociaż okołoreligijną. Z góry przepraszam za podział „my” i „oni”, ale jak to inaczej zapisać, po prostu nie wiem. Jeśli oni pytają nas – to są wrażliwi, otwarci na metafizykę itp. Jeśli my ich (o ich sprawy, konsekwencje wyznawanych prawd) – jesteśmy w najlepszym wypadku nietolerancyjni, częściej: uznawani za fanatyków. Kiedy pytają oni: to nawet nie próbujmy odpowiadać, bo nikt (większość) z pytających odpowiedzi nie szuka i ich nie chce. Nam – nawet bez pytania – każdy może powiedzieć, co myśli na nasze tematy, a broń Boże, żeby chcieć tu coś sprostować! Toż byłby to fanatyzm, nietolerancja i brak szacunku. I tak w koło Macieju.
Kim jesteś, człowieku? Czy cierpienie ma sens? Co z nami wszystkimi będzie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.