To nie (głównie) komentarz do wydarzeń na Ukrainie.
Piątek, ostatnie dni lutego. Epidemii w Polsce dzień któryś tam – kto by to jeszcze w obliczu znacznie ważniejszych problemów liczył. Dziś zdecydowanie tematem numer jeden jest wojna na Ukrainie. Cóż, że Ukraińcy będą walczyć sami było wiadomo. NATO wspomoże, ale NATO nie chce globalnego konfliktu. Politycy „wolnego świata” zapowiadali jednak pakiet mocnych sankcji ekonomicznych, których groźba miała odstraszyć Putina. Nie odstraszyła. Rosja zdecydowała się nie tylko na jakieś mniejsze graniczne przepychanki, ale inwazję w pełnej skali. I co robią przywódcy wolnego świata? Dalej zapowiadają sankcje. No tak, część z nich jest już wprowadzana. Tylko jak pstryknięciem palców można je zastosować, ta pstryknięciem palców można je odwołać. A patrząc jak Niemcy podchodzą do kwestii Nord Stream 2 czy innych, ostrych działań trudno nie przyznać racji byłemu rosyjskiemu prezydentowi i premierowi, że to tylko wielkie słowa, a z czasem Europa zaakceptuje co jest i cichcem z sankcji się wycofa. To nawet nie lęk, to paskudne kunktatorstwo. Dające wiele do myślenia zwłaszcza w kontekście łatwości, z jaką za rzekomy brak praworządności karze się finansowo Polskę...
Chciałem dziś jednak zauważyć inne kunktatorstwo i inne braki odwagi. W Kościele. Konkretniej wśród świeckich. Z góry proszę o wybaczenie, że nie podam żadnego przykładu. Nie chcę nikogo konkretnego piętnować, a wszystkim dać okazję do rachunku sumienia. Ale zjawisko istnieje... Chodzi o tę nieszczęsną władzę w Kościele. Świeccy – wiadomo – władzy w Kościele nie mają, ale zdarza się, że kierują tą czy inną kościelną instytucją czy jej częścią. I właśnie to, jak kierują, wydaje mi się czasem porażką. Zdaję sobie sprawę, że Kościół jest hierarchiczny i decyzjom zwierzchników trzeba się podporządkować. Sęk w tym, że decyzjom. A nie wyrażanym w różnoraki sposób życzeniom, prawda?
Niestety, zbyt często świeccy, którym zrządzeniem losu (czy Bożej opatrzności) powierzono jakiś odcinek odpowiedzialności za sprawy kościelne, szybko zaczynają chorować na przykrą dolegliwość: brak samodzielności. W działaniu, i co gorsze, w myśleniu. Zamiast zastanawiać się co zrobić i jak zrobić to dobrze, zgodnie ze swoimi umiejętnościami i swoim chrześcijańskim sumieniem, zaczynają zastanawiać się, jak to zostanie odebrane przez ich zwierzchników. Z czasem takie myślenie do tego stopnia zaczyna u nich dominować, że starają się swoimi działaniami uprzedzić życzenia, które mogliby mieć ich zwierzchnicy. I to już jest tragedia; ostateczny paraliż sensownego funkcjonowania instytucji, której działaniami kierują.
Zdaję sobie sprawę, że winę za doprowadzenie człowieka do takiego stanu umysłu ponoszą też zwierzchnicy. To przecież od nich w dużej mierze zależy, jak układają się relacje. I wiem, że takie sytuacje znacznie częściej niż w Kościele zdarzają się w różnych urzędach świeckich. Przykładów mógłbym tu zresztą podać cała masę. Ale w Kościele powinno jednak być inaczej. I mogłoby być. Trzeba tylko trochę mniej kunktatorstwa i trochę więcej odwagi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.