Kardynał do końca życia pracował jako zwykły misjonarz. Mógł zamieszkać w domu arcybiskupim w Lusace. On jednak wybrał Chimgombe. Z ks. Zbigniewem Wiatrkiem, świadkiem misyjnej działalności ks. Adama Kozłowieckiego, rozmawia ks. Tomasz Lis.
Ks. Tomasz Lis: Afryka taka duża, jak doszło do tego, że spotkaliście się z ks. Kozłowieckim na misji?
Ks. Zbigniew Wiatrek: – 14 czerwca 1987 r. otrzymałem krzyż misyjny z rąk Jana Pawła II i już 12 stycznia 1988 r. wylądowałem w Lusace, stolicy Zambii. Tam przebywałem dwa tygodnie, następnie trafiłem do Mulungushi Mission. Tu odwiedził mnie ks. Marceli Prawica. Przyjechał ciężarówką załadowaną bananami, ananasami i mrowiem ludzi z tobołkami. Powiedział, że jedzie ze swoim wikarym do Kabwe, miasteczka powiatowego. Po chwili z samochodu wyszedł uśmiechnięty starszy pan. Przedstawił się jako ks. Adam Kozłowiecki. Mimo że widzieliśmy się po raz pierwszy, po godzinie miałem wrażenie, jakbym go znał od dawna. Bezpośredni, niestwarzający dystansu, pogodny, uśmiechnięty, inteligentny. Miał wtedy 77 lat. Powiedział, że będzie moim częstym gościem, bowiem Mulungushi leży pośrodku drogi między Lusaką a Chimgombe, gdzie pracuje jako szeregowy misjonarz.
Archiwum ks. Z. Wiatrka
Ks. kard. Kozłowiecki i ks. Zbigniew Wiatrek na placówce misyjnej.
Jak wyglądała placówka misjonarza Afryki?
– Od początku chciałem odwiedzić najstarszą misję w Zambii. Okazja nadarzyła się niebawem. Ks. Marceli wracał z Kabwe. Zabrał mnie na kilka dni. W drodze powiedział, że za nami jedzie ks. kardynał z grupą jezuitów, a w domu nie ma nic do jedzenia. Nie zdążył nic upolować. Powiedział: „Będę jechał wolno, a ty zbieraj grzyby. Tylko uważaj, bo pod kapeluszami mogą być węże”. Wokół było mnóstwo grzybów, podobnych do naszych pieczarek, tylko że kapelusze dochodziły do pół metra. Szybko nazbierałem przyczepę. Tego dnia padał deszcz, a droga do Chimgombe jest bardzo kręta i wyboista. Naturalnie, kiedy dojechaliśmy do misji, na przyczepie pozostało zaledwie kilka pogniecionych grzybów. Kiedy przyjechał kard. Adam, śmiał się do rozpuku z naszego grzybobrania. W Chimgombe spędziłem tydzień. Wszystko mnie ciekawiło. Pośrodku misji znajdują się: kościół z czerwonej cegły, zabudowania mieszkalne i gospodarcze. Są szkoła podstawowa i ośrodek zdrowia. W Chimgombe jest też mała elektrownia – prądu wystarcza na trzy godziny wieczorem. Jest też lotnisko, przez które może dotrzeć flying doctor.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.