Hejt na Kościół nikogo już dzisiaj nie dziwi. Od przyciszonego szemrania, przez pobłażliwe uśmieszki, po falę jakiejś emocjonalnej, wszechobecnej niechęci, która wymyka się rozumowym uzasadnieniom.
Nie da się ukryć: nawet w kryminałach za co bardziej dziwaczną i wynaturzoną zbrodnią stoją ludzie religijni. Tym bardziej więc co roku z tym samym zaskoczeniem rejestruję fakt, że młodzi wolontariusze zbierający do puszek Wielkiej Orkiestry nieodmiennie ustawiają się pod kościołami, gdzie na msze niedzielne śpieszą wierni chrześcijanie. Oczywiście nie ma co wyciągać z tego jakiś uogólniających wniosków, jednak ta obecność ludzi Kościoław świecie, który jest mu,najoględniej mówiąc, niechętny, jest bardzo charakterystyczna, nieprawdaż?
Twarz chrześcijanina, którą ogląda człowiek współczesny (także w lustrze), może zbyt często przypomina twarz kogoś, kto ciągle się tłumaczy, wygłasza długie, samousprawiedliwiające tyrady, które nikogo zdają się nie obchodzić, do nikogo nie docierać. Nawet jeśli znajduje posłuch (na przykład wśród narzekających na rzeczywistość malkontentów), dochodzi na koniec do rozczarowującego wniosku, że zupełnie nie o to mu chodziło. A gdzie rozmach, zachwyt życiem, poczucie sprawczości? Nawet to, co w porywie ducha chciałby nazwać dźwiganiem powszedniego krzyża, wydaje się jakoś ciasne, przykurzone, czy ja wiem – mało heroiczne.
Kiedyś jako nastolatkowie mieliśmy taką zabawę: wygrywał ten, kto z większą dozą, hm, odwrotności entuzjazmu zaśpiewał: „Pytasz, skąd ja mam ten entuzjazm – entuzjazm. Pytasz, skąd ja mam teen entuuuzjazm”. Śmieszne? Nie, obawiam się, że wcale.
Oczywiście w tym momencie otwiera się nam cała lista zaleceń. Jesteśmy na tyle otrzaskani w duchowych tematach, że nasze serca i umysły roją się od mniej i bardziej skomplikowanych podpowiedzi co do „otwarcia się na powiew Ducha Świętego” (hm, czy On naprawdę jest takim Wesołkiem?!). Ba, jak w dobrze zaopatrzonej aptece, oczekujemy, że miła pani farmaceutka (czytaj: znany rekolekcjonista, ta czy inna lektura duchowa) zaoferuje tańszy zamiennik tego, co Boży Lekarz przepisał nam na recepcie zwanej życiem.
Bo czy to nie ono, życie – to szarobure, nienadzwyczajne, pozbawione porywów – nie stanowi najlepszego lekarstwa na naszą chorobę zniechęconych? Nie musimy się wcale sztucznie uśmiechać czy uważać samych siebie za mało wyrobionych duchowo, gdy jest ono, życie, jakie jest. Czasami trzeba po prostu przetrwać, co w tym złego? Nasze wątpliwości nie są zbyt spektakularne? Całe szczęście! Modlitwa przypomina raczej jednostajne szemranie strumyka niż malowniczą duchową walkę? To super, naprawdę. Nie mamy sił ani czasu, by choćby wychylić głowę poza ten mały światek, w którym zmagamy się z codziennością? Może o to właśnie chodzi. Bo może dzięki temu jesteśmy cali w tym właśnie miejscu, które zostało nam powierzone.
Choćby dla tych wszystkich, którzy uparcie wyciągają puste ręce do nas, ludzi Kościoła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.