Nie łatwo jej było wspominać ostatni rok w Tigraju. Podczas naszej rozmowy płakała. Łzy mieszały się ze wzburzeniem. Poczucie bezsilności z wyznaniem, że myśląc o swoim kraju, pozostaje jej już tylko modlitwa.
Tutaj trafiła na dobrych ludzi. Mówi, że odnalazła pokój. Zaczęła się uśmiechać.
Historia dziewczyny, której piękne imię Samrawit, oznacza "Dar od Boga" jest jedną z wielu opowieści, o tych, którzy opuścili własne kraje wobec koszmaru wojny lub prześladowań.
Przez ostatnie lata spotkałem wiele takich osób. Poznawaliśmy się z imienia. Siadaliśmy razem w barakach, jakie im służyły za schronienia, w pokrytych podartym brezentem UNHCR-u namiotach, albo po prostu na klepisku, przy pokrytej słomą chacie.
Kiedy indziej rozmawialiśmy na schodkach dziedzińca anatolijskiej katedry służącej im za schronienie. I w jednopokojowej przykatedralnej przybudówce w Katmandu, pełnej wycinków gazet o problemach na jakie natrafiali usiłując uzyskać statut uchodźcy.
Byli starzy i młodzi. Kobiety i dziewczęta. I kilkuletnie dzieci... Te jedyne nieświadome ciężaru, z którymi mierzą się rodzice.
Rozmawialiśmy na początku o prostych sprawach. Zawsze byli pełni życzliwości. A potem zaczynali mówić... Szczerze. Niejako bezbronni. Ufni, że gdy inni się o nich dowiedzą, to może w końcu będzie lepiej. Bo jak długo jeszcze tak wytrzymają?
Wspominam Thana. Był nauczycielem. Uciekł razem żoną i 9 letnim synkiem. Z Birmy do Nepalu. Kiedyś miał farmę, uprawiał rolę. "Żona z ojcem i kuzynką poszły na pole. Wtedy nadeszło wojsko. Zabili teścia, bo bronił mojej żony i kuzynki przed gwałtem. Pobili go, skopali, skakali po nim. Następnego dnia zmarł...". A żona i kuzynka... Than wtedy już opowiadał ze łzami...
Byli Oyet i Bridgite. Przez trzy dni uciekali ze swej wsi w Sudanie Południowym w kierunku granicy z Ugadną. "Teraz życie jest dobre, ale tu problemy z wodą. A do jedzenia tylko fasola. Jeśli będzie pokój, wrócimy do siebie. Ale teraz to cię zabiją, a kobiety zgwałcą". Tylko czy będzie pokój? "Nie wiem, to Bóg wie, nie ja" - powiedziała z kolei Rosie, która zarzekała się, że już nie wróci. Za dużo cierpienia...
George i Diana uciekli przed ISIS. Z Iraku do Turcji. "Nie ma do czego wrócić. Grozili, że nas zabiją, bo jesteśmy chrześcijanami" opowiadała Diana. Wspominali atak w Anbar na północy Iraku. Masakrę jezydów w Sindżar, krzyżowanie chrześcijan, sprzedaż kobiet na targu. "Teraz ISIS przegrywa, ale nie wierzę, że to koniec. ISIS nie zniknie. Wrócą pod inną nazwą. Nie poddadzą się" mówił George. Dlatego nie wróci do Iraku. Choć w Turcji są yabanci, czyli obcy.
Ibtissam w Libanie... Uciekła z Syrii. Pół roku przemieszkała w piwnicy. Gdy ją spotkałem, wspieraną przez jeden z pomocowych programów Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, miała rany na nogach i astmę. Mąż ją zostawił. Mówiła, że nie ma już marzeń. Cierpiała na depresję. Bała się. Brała leki uspokajające. Mówiła, że często płacze, tęskni za matką, braćmi i zniszczonym domem. Pytała siebie i Boga o powód wojny. Nie znalazła odpowiedzi.
Samrawit przez kilka miesięcy uciekała z pogrążonego od roku w chaosie Tigraju. Przez Sudan i Turcję, ostatecznie w czerwcu trafiła do Polski. Nieświadoma, gdzie jest, gdy po pięciu dniach wysiadła z zamkniętej przyczepy tira. Wiedziała tylko jedno. Uciec "tam, gdzie nie ma wojny".
Tutaj trafiła na dobrych ludzi. Mówi o wdzięczności. I odzyskuje nadzieję...
Historia Samrawit w najnowszym Gościu Niedzielnym 02/2022
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.