Wybryki chłopców mnie nie szokują – mówi s. Urszula Mroczek. Chce, żeby placówka była bezpiecznym miejscem scalania tego, co w nich rozbite.
Do Wojski, niewielkiej miejscowości pomiędzy Pyskowicami, Toszkiem a Tworogiem, trafiają chłopcy z całego kraju. Kalisz, Puławy, Oława, Lublin, ostatnio dołączył do nich Patryk z Tarnowa. Dwupiętrowy budynek widać z głównej drogi biegnącej przez wieś. Od 1948 roku siostry ze Zgromadzenia Córek Bożej Miłości prowadzą tu ośrodek przeznaczony dla chłopców. Jego charakter zmieniał się w ciągu ponad 60 lat. Właśnie nastąpiła kolejna zmiana. Jeszcze do niedawna był to po prostu zakład opiekuńczo-wychowawczy, od stycznia tego roku nazwa placówki brzmi: Niepubliczny Młodzieżowy Ośrodek Socjoterapii.
Z zakładu opieki zdrowotnej stał się placówką oświatową. W praktyce oznacza to większe możliwości prowadzenia terapii. To ważne, bo trafiają tu kierowani przez poradnie psychologiczno-pedagogiczne chłopcy z nadpobudliwością i problemami emocjonalnymi. – Czasem są głęboko poranieni. Przenoszeni wiele razy z miejsca na miejsce, u nas, niestety, też są tylko czasowo – mówi s. Urszula Mroczek, dyrektor ośrodka, który dysponuje 50 miejscami. Chłopcy w wieku od 7 do 15 lat mieszkają w internacie, a od września w ośrodku zostanie otwarta dla nich szkoła podstawowa; na razie chodzą do miejscowej, w Wojsce.
W ośrodku pracuje ponad 30 osób, w tym siedem sióstr zakonnych. W związku ze zmianą charakteru placówki trzeba było przeorganizować pracę, położyć większy nacisk na zajęcia terapeutyczne z pedagogiem, psychologiem, socjoterapeutami i innymi specjalistami. Chłopcy podzieleni są na 12-osobowe grupy, każdą opiekuje się trzech wychowawców. Niekiedy ich pobytowi towarzyszy ścisły kontakt z rodziną, a czasem zupełnie go brak.
Pękają najgrubsze mury
Siostra Urszula Mroczek jest świadoma tego, że praca z chłopcami to zadanie na lata – i dla nich samych, i dla terapeutów. Nic nie wydarzy się z dnia na dzień. Jest przekonana, że najważniejsze są indywidualne rozmowy. Wtedy pękają największe mury, wychodzą najgłębsze zranienia. Nie na pierwszej rozmowie, nawet nie na drugiej. Potrzeba czasu i cierpliwości, żeby przebić się przez bunt i zamknięcie. – Trzeba dać im czas, żeby zaufali, powiedzieli o trudnych sprawach bez obawy. Zależy mi na tym, żeby wychowankowie byli traktowani indywidualnie, nie jako cała grupa, bo w niej jest przecież 12 różnych chłopców. Nie chcę działać na zasadzie: za to jest kara, a za to nagroda; jesteś winny – więc ponosisz karę i kropka. Chcę razem z nimi zastanowić się, jak do tego doszło. By chłopcy wiedzieli, że nie chcemy ich gnębić, że jesteśmy do ich dyspozycji, ale potrzeba też ich współpracy – s. Urszula Mroczek zdaje sobie sprawę, iż to trudne balansowanie pomiędzy zrozumieniem i wyrozumiałością a twardym wymaganiem i konsekwencją. – Nie można pobłażać, bo pójdą w życie z brakiem odpowiedzialności, działaniem na zasadzie „lekko przyszło, lekko poszło” – dodaje. Na pewno nie pobłaża chłopcom s. Tomasza Gorczyca, która jest kierownikiem świetlicy. Chociaż twardą ręką trzyma dyscyplinę, chłopcy ją lubią, a brak możliwości rozmowy z siostrą to dotkliwa kara. Siostra Tomasza razem z chłopcami klei modele samolotów, jeździ do klubu modelarskiego w Gliwicach i na zawody aeroklubu, w których z powodzeniem startują. Teatralne zajęcia prowadzi Ewelina Trzęsimiech, która jest również wychowawcą. Czasem do ośrodka przyjeżdża Beata Zawiślak, aktorka Śląskiego Teatru Lalki i Aktora „Ateneum” w Katowicach. Pomaga chłopakom w przygotowaniu spektakli, z którymi później wstępują na konkursach i przeglądach.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).