Dziwnie brzmi, gdy przejedzony apeluje, byśmy mnie jedli.
Na to zwróciło już uwagę wielu: debatujący niedawno w Glasgow o potrzebie ochrony klimatu i o szkodliwości emisji CO2 często przybywali na spotkanie prywatnymi odrzutowcami, emitującymi, w przeliczeniu na liczbę przewiezionych znacznie więcej znienawidzonego przez świat dwutlenku węgla niż samoloty rejsowe. Znamienne. Biadoli się jaką tragedią dla planety jest to, że ludzie starają się zimą ogrzać. Albo że jedzą mięso, bo – wylicza się – dla produkcji jednego kilograma mięsa zużywa się tyle a tyle wody (naprawdę zużywa?) i emituje takie a takie ilości dwutlenku węgla. Jednocześnie czerpie się z tych zasobów bez opamiętania dla zaspokojenia kaprysów czy podkreślenia prestiżu. Zaskakujące? W tej kwestii nic dla mnie zaskakujące już nie jest. Obłuda jaka towarzyszy trwającemu od lat spektaklowi pod tytułem „chrońmy przyrodę” to właściwie norma. Bo „naturę” czy „planetę” – co też zauważyło już wielu komentatorów – mają chronić inni. My mamy przecież ważne potrzeby. Ot, wymienić nowy smartfon na nowszy albo włączyć klimatyzację, bo przecież 28 stopni to żar jak w piekarniku...
Nie chciałbym być prorokiem spisków, ale mam wrażenie, że to, co się dziś wokół „ochrony planety” wyprawia, to w sporej mierze spektakl, który ma pomóc temu, by bogaci stali się jeszcze bogatsi (sprzedadzą to, co jest według nich niezbędnie dla ochrony planety potrzebne – choćby to były walory tak kuriozalne jak prawa do emisji dwutlenku węgla), a biedni byli jeszcze biedniejsi (bo będą za tę ochronę planety płacić). Już dziś np. w niektórych krajach bywa tak, że kogo stać na nowy, drogi samochód, ten sobie może jeździć po centrum miasta. Kogo nie stać – fora ze dwora, przesiądź się na komunikację miejską. Uczciwe to? Mówi się, że chodzi o smog. Ale przy okazji bogaci mają wygodniej, prawda?
Mówi się też czasem, że trzeba chronić planetę, bo jeśli nie, to mieszkańcy niektórych jej rejonów będą się musieli przenieść w inne miejsca. Bo będzie za ciepło albo niektóre rejony zostaną zalane przez wzbierające wskutek topnienia lodowców wody. Obłuda. Pomijam to, że ludzie od wieków dość często zmuszani byli przez przyrodę do zmiany siedlisk. Ale naprawdę tak zależy nam, żeby ludzie nie musieli migrować? Jakoś tej woli nie widać, gdy chodzi o wzniecanie niekończących się wojen dla ochrony interesów bogatych...
Pomocą w tym mydleniu oczu stało się robienie z „planety” jakiegoś bóstwa. Z takim namaszczeniem i pietyzmem mówi się o potrzebach Matki - Natury. Mamy już tej nowej religii dogmaty (ot, niezmienność z natury zmiennego klimatu), brakuje tylko, żebyśmy zaczęli składać temu bóstwu ofiary. Choć, jak się zastanowić... Czy nie do tego sprowadza się postulat wycofywania się człowieka z wszystkiego, co może jej zaszkodzić, łącznie ze staraniem o depopulację?
A wystarczyłoby, gdybyśmy wprowadzali w życie stare postulaty teologii moralnej: korzystać z dóbr tego świata rozsądnie i z umiarem. Tak, by odbywało się to bez szkody dla innych (dodajmy: realnej szkody, nie wyimaginowanej): szkody dla ludzi żyjących wokół nas, dalej, dla wszystkich dziś żyjących na ziemi, a ostatecznie także dla tych, którzy przyjdą po nas. Tylko tyle. Być – jak to napisał autor Księgi Rodzaju – jak ogrodnik, który uprawia i dogląda, ale jednocześnie korzysta z owoców tej swojej pracy. Wiem, że ustalić „regulamin praw i obowiązków ogrodnika” może być trudno, ale to chyba lepsze, niż dać się wodzić za nos i stawać się bałwochwalcą, prawda?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).