Salwatorianin ks. Hieronim Siwek zmarł w Tanzanii 10 września w wieku 82 lat. Pełnił tam misję - z przerwami spowodowanymi złym stanem zdrowia - od 1968 r.
Ksiądz Hieronim nie tylko chrystianizował afrykańską ludność, ale także z wielkim oddaniem ją wspierał, angażując w tę pomoc także przyjaciół z Polski. Było to na przykład wspieranie przedszkola w Kilimarondo czy wystaranie się o prywatne stypendia dla kilku co najmniej uczniów i studentów z tej wioski. Część funduszy zbierała utworzona przez księdza grupa wsparcia "Kropla w oceanie".
W roku 2020 przyszło mu pracować w parafii Matekwe, odległej od ukochanego Kilimarondo, bo był tam bardzo potrzebny jako jedyny kapłan w okolicy. Narzekał na zdrowie, nie na obowiązki. Obiecywał kolejny przyjazd do Polski. Czekaliśmy na niego.
24 września odbył się jego pogrzeb - w Namiungo, w miejscu, w którym zakładał kiedyś nowicjat salwatorianów. Powiadomieni o terminie mszy pogrzebowej łączyliśmy się z nią duchowo - my, przyjaciele Zmarłego z jego rodzinnego Śląska (pochodził z Bierunia) i z okolic Warszawy.
A oto relacja księdza George'a, rodowitego Tanzańczyka, którego poznałem jako proboszcza w Kilimarondo w roku 2017:
"Przyleciał do Lindi [Lindi jest stolicą diecezji, w której ks. Siwek pracował - przyp. G.W.] 9 września w drodze do stolicy, by złapać lot do Polski. Był bardzo słaby (...) W szpitalu po godzinie stwierdzono zgon.
Na pogrzeb wieźliśmy go 23 września przez Kilimarondo, ukochaną przez niego parafię, z którą był związany z przerwami przez 40 lat. Dojechaliśmy na 14.00. Tłum był bardzo duży. Niektórzy głośno płakali. Otworzyliśmy trumnę i wystawiliśmy ciało, aby ludzie mogli go pożegnać. Potem była msza święta z homilią wygłoszoną przez biskupa, a następnie czuwanie - nieprzerwanie aż do rana. Większość miała łzy w oczach. O piątej rano wyruszył kondukt do Namiungo, miejsca spoczynku ks. Hieronima. Do naszych dwóch aut terenowych dołączył pickup z 20 osobami, potem następne minibusy.
To był naprawdę wielki pogrzeb! Uczestniczyło w nim trzech biskupów z trzech diecezji, w których ks. Hieronim pracował. Homilię wygłosił ksiądz prowincjał salwatorianów.
Z Kilimarondo przybyło ponad sto osób. Niektórzy przyjechali motocyklami, około 80 kilometrów. W czasie mszy świętej i na pogrzebie śpiewał miejscowy chór, ale ludzie z Kilimarondo mieli specjalną pieśń dla księdza Hieronima. Śpiewali ją w Kilimarondo i w Namiungo.
Chciał ks. Hieronim umrzeć w Afryce i być pochowany w Afryce. Dobry Bóg właśnie spełnił tę prośbę.
Ksiądz Hieronim był geniuszem. Potrafił mówić w pięciu lokalnych dialektach [ks. Siwek potrafił też mówić w językach suahili, angielski, niemiecki, rosyjski, arabski - przyp. G.W.]. Mieszkał z ludźmi i był naprawdę jednym z nich.
Ukazywał Bożą miłość. Pewnego dnia, płacząc, błagał policję o darowanie winy człowiekowi, który jemu, Hieronimowi, ukradł pieniądze. Odmówił, gdy policja chciała nałożyć na winnego obowiązek jakiegoś zadośćuczynienia na jego rzecz.
Hieronim był bardzo hojny, całkowicie oddany ludziom. Nie oszczędzał się. Jego pogrzeb pokazał, że miał rację, a jego przeciwnicy się mylili.
Był jednoosobową armią. Gdy tu pracował, będąc już na emeryturze, oficjalnie nie miał społeczności zakonnej w Tanzanii, jego wspólnota salwatoriańska znajdowała się w Polsce. Ponieważ był nie tylko Polakiem, ale też Tanzańczykiem (miał tanzańskie obywatelstwo), zapisał się do parafii w Kilimarondo.
Będę za nim bardzo tęsknił. Będzie tęsknić za nim wielu ludzi.
Jestem jednym z wielu przyjaciół Jerome'a. Z uwagi na wiek - jednym z jego wnuków.
Niech Jego dusza spoczywa w pokoju."
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.