Boże Narodzenie w Afryce

Za każdym razem było inaczej niż zaplanował sobie misjonarz. A raz to nawet Dzieciątko Jezus jechało "na gapę".

Choć Boże Narodzenie to noc, kiedy świętujemy przyjście Boga na ziemię, chyba nigdzie na świecie kontekst tych świąt nie wzbudza tak wielu emocji jak w Polsce. A wszystko to za sprawą wielu tradycji, przygotowań i pełnych emocji rodzinnych spotkań. W Afryce jest nieco inaczej, bo tu Ewangelia dopiero dociera, więc i religijne zwyczaje dopiero się kształtują. A oto nutka wspomnień z perspektywy kilkuletniej pracy misyjnej.

Pierwsze afrykańskie Boże Narodzenie przeżywałem w Kongu. Była to duża miejska placówka, w której pracowało czterech duszpasterzy. Wspólnota pół na pół polsko-afrykańska. Przygotowałem wieczerzę na stole nakrytym białym obrusem. Była szopka, opłatek, nie zabrakło nawet choinki, bo te choć sztuczne, już do Afryki docierają. Sam ugotowałem uszka, pierogi, zrobiłem barszcz czerwony (co prawda z torebki, ale przywieziony z Polski i specjalnie od wakacji trzymany na tę okazję). Wszystko jak w Polsce, no może z tą różnicą, że na zewnątrz temperatura plus 35 stopni.

W końcu przyszedł czas kolacji… Ale jeden z braci uznał, że ma jeszcze inne sprawy, zje kolację później. Drugi był zdziwiony, dlaczego chcę czytać Ewangelię o Narodzeniu Bożej Dzieciny przy stole przy jedzeniu. A trzeci uznał, że on mąki nie jada, więc można powiedzieć, że cała „polska” część oprawy legła w gruzach. Przygotowałem nawet prezenty, które zresztą pomylili. Gdzieś w sercu śmiałem się z samego siebie, no ale nie było wiele czasu na rozważania, bo w kraju gdzie nie ma prądu pasterkę celebruje się o godz. 19, czyli po zachodzie słońca. A ponieważ na Czarnym Lądzie nie ma liturgii bez śpiewów i tańców, które sprawiają wrażenie nigdy się nie kończących, Msza św. trwała ponad trzy godziny. Niektórzy z wiosek na Mszę św. przyszli po kilkanaście kilometrów pieszo, dlatego też był to dzień wytężonej pracy, licznych spotkań z ludźmi, spowiedzi, a ponadto załatwiania różnych spraw, bo każdy z przybyłych chciał coś załatwić. Toteż można powiedzieć, że po Mszy św. padłem wyczerpany i od razu zasnąłem.

Kolejne święta były już na mojej nowej placówce, gdzie pracowałem sam. Misja w lesie, składająca się z kilkudziesięciu wiosek, rozległa na ponad 100 km. Mieszkającym bliżej (do 40 km) zapowiedziałem, że kto może, niech przyjdzie na misję na święta. A w drugi dzień świąt pojadę z Mszą św. do kaplicy oddalonej o 60 km, więc ludzie z tamtego sektora mogą zgromadzić się tam, a ja w Boże Narodzenie dojadę tam z Mszą św.

Na tworzonej misji był już solidny kościół, mocno podniszczony budynek, pozostałość po pierwszej kaplicy z lat 70. oraz mała chatka służąca mi za plebanię. Przybywających z wiosek przyjmowałem na noc właśnie do pustego budynku po starej kaplicy. Nie było prądu ani zasięgu, więc z rodziną i bliskimi z Polski mogłem połączyć się tylko modlitewnie. Jakieś dwie godziny przed Mszą św. w swojej chatce w samotności zaśpiewałem polską kolędę. Odczytałem Ewangelię i zasiadłem do stołu. Tym razem był sam ryż z jakimś sosem, chyba nawet puszka sardynek, których w Afryce nigdzie nie brakuje. Hmm, jak tu jeść samemu?

Poszedłem do budynku, w którym byli pielgrzymi i okazało się, że przebywały w nim same dzieci, bo dorośli poszli na targ i jeszcze nie wrócili. Więc szybko poszedłem po garnek. W grupie 17 dzieciaków zebraliśmy się w kręgu. Odmówiłem modlitwę i z jednej miski wspólnie zjedliśmy to, co było. Na pewno nie do syta, ale za to po równo. Przyznam, że to rozwiązanie sprawiło mi wiele radości.

Boże Narodzenie w Afryce   ks. Paweł Turek Jasełka w Afryce.

Mam też bożonarodzeniową historię, która do dzisiaj mnie śmieszy. Jest to opowiadanie o tym, jak Dzieciątko Jezus leciało w samolocie przypięte pasami bezpieczeństwa i do tego bez biletu. A było to tak. Ponieważ z początkiem grudnia kończyła mi się wiza, musiałem udać się do Brazzaville. Wizytę wykorzystałem m.in. na zakup szopki składającej się z kilku około 20 centymetrowych figur. Powrót miałem zaplanowany lokalnym samolotem łączącym trzy oddalone o ponad 1000 km miasta. Ale kto był w Afryce wie, że korupcja oraz ilość pomysłów na wyciągnięcie pieniędzy od kogo tylko można przez tutejszych urzędników i różne służby przerasta wszelkie wyobrażenie. Na lotnisku oznajmili mi, że szopka musi być w torbie, którą kupię u nich za 2000 franków. I choć wiedziałem, że to tylko ich wymysł, dla spokoju kupiłem torbę, ale ku mojemu zaskoczeniu to nie figury, a cały karton wsadzono do dużej reklamówki, za którą musiałem zapłacić. Następnie uznali, że wezmą torbę do luku bagażowego, którego w awionetce nie było. A ponieważ bałem się, że przenosząc będą nią rzucać i coś może popękać, wolałem sam jej pilnować. Gdy znów pojawiły się komplikacje w wiadomym celu, tym razem już nie ustąpiłem.
„Wiecie co tu wiozę?" zapytałem. Po czym natychmiast wyjaśniłem: „Szopkę. A wiecie, że ta szopka to dekoracja do naszego kościoła na Boże Narodzenie. I wtedy do kościoła przychodzą też różni ważni ludzie: ministrowie, szefowie miasta, itp. Wiedzcie, że jeżeli coś się rozbije i ktoś zapyta dlaczego w szopce są uszkodzone figury powiem, że to z powodu obsługi lotniska”.

Po naradzie oddelegowali specjalnego pracownika, który szedł przy mnie z szopką, niosąc ją ze szczególną ostrożnością. Usytuował ją na fotelu pasażera obok mojego miejsca. Zapiął pasami bezpieczeństwa i jeszcze upewnił się, że wszystko jest ok. Tak oto w wyjątkowym sąsiedztwie w samolocie wracałem w kierunku mojej misji.

Ostatnie ze świąt Bożego Narodzenia było chyba najtrudniejsze. Spędziłem je w RŚA, które ogarnięte jest rebelią z różnym nasileniem odradzającą się od kilkunastu lat. Rok przed moim przylotem w stolicy trwały walki, a w uroczystość św. Józefa ostrzelano i obrzucono granatami wiernych zgromadzonych na placu kościelnym. Było wtedy kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, toteż na wielkie uroczystości religijne wojsko obstawiało kościoły. Gdy wyszedłem z plebanii zobaczyłem, że na rogach kościoła stały samochody z wieżyczkami, a na nich były zainstalowane ciężkie karabiny maszynowe. Obok ekipy żołnierzy w pełnym oporządzeniu, kamizelki, karabiny, granaty... Trzeba przyznać, że to dziwne uczucie w noc, kiedy świętujemy przyjście na ziemię Księcia Pokoju. Dzięki Bogu Msza św. i święto po za tą specyficzną „dekoracją” udało się przeżyć spokojnie.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11