My grzecznie zamknięci w kościele, a jacyś neomarksiści ład ekonomiczny, społeczny i etyczny nam urządzać będą?
Tym tytułem ogarniamy trzy pierwsze dni maja. Kiedyś na pierwszego maja ludzie pracy czekali w napięciu, co powie pierwszy sekretarz partii... Tak z przymrużeniem oka o tym piszę, bo wtedy oficjalnie nikt oka nie mrużył, a słuchać nie było czego. Górnolotne hasła, jak na transparentach. Wcześniej ustalone i zatwierdzone. „A niech was ręka boska broni, żeby ktoś własne wymyślał!” Jak wymyślali, to dla siebie, żeby pośmiać się w wąskim i zaufanym kręgu.
My, licealiści, nie bacząc na realizację szkolnego programu, ćwiczyliśmy defiladowy krok na ulicy za szkołą. Zależało nam, by na pochodzie wypaść dobrze. Dobrze? Wypaść najlepiej. Tym bardziej, że ci z technikum żeglugi mieli marynarskie mundury i świetnie wyglądali. My jako przyszła „inteligencja” nie mieliśmy szans przy nich. Ale za to krok! A zawinięcie szyku na zakręcie! To było super! Śmiejąc się z imprezy wkładaliśmy nasze młode serca i nogi w ćwiczenie. Może nasz dyrektor miał jakieś motywy ideologiczne, my tylko chcieliśmy być lepsi od marynarzy.
Dziś sprawa się pokomplikowała. Bo to święto pracy, a pracy brakuje. Albo jest niepewna. Albo byle jak płacą. I tylu ludzi wyjechało jej szukać w świecie. Ja sam dwadzieścia lat jeździłem na czas wakacji do Niemiec zastępować proboszcza. Już dawno się nie opłaca. Ale w Polsce wciąż sprawa i pracy, i płacy, i społecznych świadczeń, i zaopatrzenie emerytalne – wszystko to dalekie od oczekiwań. Ale o tym raczej cicho w dniu święta pracy. A jak będą jakieś zadymy, to nie na temat. A liderzy ugrupowań politycznych i partii gdzieś tam schowani będą, jak kiedyś sekretarze.
Drugi dzień – flaga. Kiedyś „właściwą” flagą była czerwona. Na szczęście odzyskaliśmy w publicznej przestrzeni należne miejsce dla biało-czerwonej w naszych, narodowych i zarazem państwowych barwach. Wydawać by się mogło, że data 2 maja stanowi rodzaj „wypełniacza” między świętem Pracy i świętem Konstytucji. To nie całkiem tak. Dnia 2 maja 1945 roku polscy żołnierze zdobywający Berlin, stolicę dogorywających hitlerowskich Niemiec, zatknęli biało-czerwoną flagę na berlińskiej Kolumnie Zwycięstwa (z tym zatknięciem to cała i nie do końca wyjaśniona sprawa). Ten historyczny wątek gdzieś się gubi. Czy powodem jest niewiedza? Czy mamy jakieś zahamowania?
Historia dziwnymi toczy się drogami. Biało-czerwona z Berlina nie wyznaczyła dnia zwycięstwa nad wrogami naszego narodu i państwa. Zwycięstwo okazało się połowiczne, a i to jeszcze nie mogło zostać skonsumowane przez kilka dziesięcioleci. Dlatego teraz, dziś, jutro, pojutrze kraj powinien zakwitnąć na biało-czerwono. I pod tymi barwami, krwawo okupionymi w latach światowej wojny, powinniśmy czuć się i być jedną rodziną. Niestety jesteśmy rozbici i skłóceni. Tym bardziej trzeba tym dniom nadać pełnię treści.
Coś nie jak ksiądz piszę? Zaraz będzie jak ksiądz. Ale to, com już napisał, to bardzo chrześcijańskie. Nie dewocyjne, to prawda. Ale chrześcijańskie nie musi być dewocją przesiąknięte. My grzecznie zamknięci w kościele, a jacyś neomarksiści ład ekonomiczny, społeczny i etyczny nam urządzać będą? My palący świecę przed Maryi ołtarzem, a kosmopolici Polskę nam urządzać będą? Przecież już próbowali Matkę Boską na takie tęczowe neo przerobić.
Trzeci maja to rocznica przyjęcia konstytucji Polski w roku 1791. Konstytucja jako prawo pierwsze i najwyższe była rewolucyjna. Przyszła jednak za późno, bo zaborcy już od dwóch dziesięcioleci Polskę jak tort kroili. A przecież na przeprowadzenie zapisów Konstytucji w normalnych, wolnych i pokojowych czasach potrzeba by było czasu wiele. Tymczasem było go mniej niż wcale. W każdym razie impuls został dany. A data 3 maja, dzień zaprzysiężenia Konstytucji, z czasem stał się świętem, choć Polski już nie stało. Została data.
Wszelako jest jeszcze inna data i inna „konstytucja” – lwowskie śluby króla Jana Kazimierza. W rzeczy samej rewolucją, a przynajmniej rewolucyjnym manifestem były owe śluby z roku 1656. W katedrze pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Boskiej, przed Jej obrazem się dokonały. Szkoda, że ów manifest został tylko słowem. Tacy rewolucjoniści jak Jan Kazimierz wyjątkami byli. W epoce konstytucji majowej było ich chyba jeszcze mniej. Koniec końców z obu wydarzeń jeno daty i hasła zostały. Ale jednego i drugiego bali się nienawistnym lękiem zaborcy – i z roku 1795, i z roku 1945. Święto, tytuł Królowej Polski były skazane na zapomnienie. Odżyły – bo Naród pamiętał. Odżyły – ale jeszcze nie na tyle sił zyskały, by ten Naród odrodzić.
I tak mamy problem pracy – ekonomii i etyki równocześnie. Mamy naszą flagę – jeszcze nie dla wszystkich dość świętą. I konstytucję mamy – ale tylu rodaków robi z niej wiecowe hasło. A Królowa Polski patrzy z nieba i abdykować ani myśli.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.