Niestety, a może na szczęście nie ma dookoła nas „właściwych” ludzi.
Dzień Zakochanych był i minął, zniknęły wszechobecne serca, czerwone baloniki, reklamy biżuterii, zegarków i randkowych portali. Niektórzy odetchnęli z ulgą, niektórzy wzdychają z tęsknotą. Jedni długo jeszcze nie będą umieli patrzeć na różowe bez irytacji, dla innych – to był najważniejszy dzień w roku na okazanie miłości. A myśli, cóż, myśli jednym i drugim snują się gdzieś w okolicach tak zwanego bycia w związku…
Być może zostaliśmy obdarowani rodzicami czy babcią i dziadkiem, którzy przeżyli ze sobą mnóstwo lat, a nadal widać w nich ten błysk w oku, kiedy jedno patrzy na drugie. Aż miło i nam popatrzeć, pomarzyć. Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że i tak coraz częściej mówimy takim związkom: tak, ale… To znaczy kreujemy taki obraz świata, w którym dwoje ludzi ma być do siebie dopasowanych jak puzzle. Jeśli trafi swój na swego: super, niech nam żyją sto lat (jak owi małżonkowie świętujący kolejny jubileusz). Ale jeśli nie – po prostu trzeba szukać dalej. Przymierzać i dopasowywać, bo przecież dzisiaj wierzy się w wieczną miłość. Niemal w każdym współczesnym serialu, współczesnej powieści jest taki on i ona, których łączy owo magiczne coś. Choćby po drodze mieli po stu partnerów i osiemset związków – i tak ten jedyny/ta jedyna wraca do nich jak bumerang. I nawet średnio kumaty w sferze miłości widz czy czytelnik wie doskonale, że w końcu zejść się muszą.
Być może żyjemy w małżeństwie albo żyć w nim nie zamierzamy i problem bezpośrednio nas nie dotyczy. Jednak nie ogranicza się on tylko do młodych, poszukujących. Taka gotowość do przebierania w ludziach jak w ulęgałkach przekłada się bowiem na wszystkie nasze relacje. Chcemy mieć przełożonego na miarę. Dziecko, które ma się nie wychylać (albo wychylać w tę stronę, co trzeba). W ogóle o innych moglibyśmy gadać bez końca – co i kiedy powinni i co by było gdyby. Ewentualnie: mogą być jacy chcą, byleby tylko nie wchodzili nam w drogę (czytaj: …byle dostosowali się do nas). I tak dalej, i tak dalej.
Niestety, a może na szczęście nie ma dookoła nas „właściwych” ludzi. Układanie puzzli to chyba nie najszczęśliwsza metafora, jeśli chodzi o wspólne życie. Choć są oczywiście nasze kanty, doliny i wypukłości, to wszystko, co czyni nas jedynymi w swoim rodzaju. I tak, czasem trzeba coś wypełnić, stępić, nad czymś popracować.
Jednak w związku z byciem wśród ludzi nasze bycie w związku wymaga relacji z ludźmi właśnie. A relacja to coś znacznie bardziej skomplikowanego niż właściwy element położony we właściwym miejscu.
Jaki stąd wniosek? Choćby: ludzi kochajmy, ludzi! Tych obok, dookoła, tych w nas.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).