Epidemia na fali

Piękny znak: chorym pomaga tylko ofiarowanie im cząstki samych siebie.

Piątek 6 listopada, epidemii w Polsce dzień 248.  Fala zakażeń coraz wyższa, coraz ostrzejsze też obostrzenia. Tyle że działania rządu wydają się coraz bardziej paniczne i chaotyczne. Wiele z nich to przecież nie tylko kwestia znoszenia jakieś niedogodności – jak maseczka na twarzy – ale wprost już uderza w podstawy egzystencji wielu obywateli. Nie mają wyjścia, muszą się podporządkować. Bo inaczej będą kary. Tymczasem tłumnie gromadzący się na ulicach jakoś ukarani nie zostali. I nie zanosi się, by byli. Tłumaczą niektórzy, że to było na świeżym powietrzu. A cmentarze, pozamykane w okolicach Wszystkich Świętych, to mamy pod dachem, co? Że tłoki chcących się dostać na groby bliskich w środkach komunikacji? Przecież uczestnicy protestów nie przybyli na nie dzięki teleportacji. Jeszcze raz okazuje się, jak prawdziwą bywa gorzka teza, że „kto się stawia, ten ma z tego mimo wszystko jakiś zysk, a kto słucha i ulega ten najpierwszy bierz w pysk” (Wojciech Młynarski, Ballada o dwóch koniach).

Mamy co mamy. Pandemia z całą mocą pokazuje, jak bezradnym wobec sił natury bywa człowiek. Wydawało się nam, jak budowniczym wieży Babel, że możemy praktycznie wszystko, a Bóg nie jest już człowiekowi do niczego potrzebny. Potężna pomyłka, do której świat generalnie jeszcze nie chce się przyznać. I nie chce paść przed Bogiem na kolana, a mnoży kolejne akty nieposłuszeństwa wobec Jego praw. My, wierzący...

Liczymy jeszcze na to, że stanie się jakiś cud czy raczej z rezygnacją już przyjęliśmy, że tak musi być? Przyznaję, skłaniam się ku tej drugiej postawie. Ciągle nie widzę, by świat coś sensownego z tej trudnej lekcji wynosił. Nie dziwię się więc, że mamy powtórkę. Tak robi każdy dobry nauczyciel. Oczywiście nie znam Bożych zamysłów i nie mogę twierdzić, że to moje przypuszczenie na pewno oddaje intencję Boga, który pandemię na świat dopuścił. Tak tylko sobie gorzko myślę...

Za to jasno widzę jak mimo ogromnych wysiłków niewiele możemy. Dalej nie mamy sensownego leku. Chorym pomaga tylko to, co znaliśmy od dawna: osocze krwi ozdrowieńców. W sumie piękny znak: choremu pomaga, jeśli ktoś ofiaruje mu cząstkę samego siebie...  A szczepionka? Prace ciągle trwają. W mojej głowie coraz śmielej pojawia się jednak odrzucane wcześniej jak natrętna mucha i złośliwe do bólu podejrzenie antyszczepionkowców, że wyprodukujemy ją, kiedy bliscy będziemy osiągnięcia odporności stadnej (kłania się w tym miejscu niewiadoma liczba tych, którzy się zakazili, ale z różnych powodów infekcji u nich oficjalnie nie stwierdzono).  Świat będzie mógł odtrąbić kolejne wielkie zwycięstwo ludzkiego umysłu nad groźną chorobą, a koncerny farmaceutyczne policzą zyski...

Pocieszające jest chyba tylko to, że w tej drugiej fali epidemii statystycznie mniej zakażonych umiera. Dobre i to. Choć, jak się zastanowić - ale ze mnie pesymista :) -  nie ma to większego znaczenia. Przecież tak czy siak, kiedyś umrzeć i tak trzeba... Tylko Chrystus daje życie wieczne.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6