Oskarżony stając przed sądem ma adwokata. Po to, by sąd prawdę zobaczył nie tylko z perspektywy prokuratora.
28 czerwca, epidemii w Polsce dzień 117. Dzień prezydenckich wyborów. I pierwszy od 30 marca dzień, kiedy liczba wykrytych nowych zakażeń mniejsza jest niż 200. Mimo wykonania nawet ciut większej niż w ostatnich dniach ilości testów. To nie znaczy oczywiście, że teraz epidemia zacznie wygasać. W moim mieście dziś całkiem sporo nowych zakażeń. Ale to jakieś światełko nadziei w tej beznadziei ciągle tkwiących mniej więcej na tym samym poziomie statystyk ostatnich dwóch miesięcy.
Wpadła mi dziś w oko informacja, że coraz bliżej zmiany patrona lotniska w kalifornijskim mieście Santa Ana. Specjalną uchwałę w tym względzie podjęli politycy Partii Demokratycznej hrabstwa Orange Country w Kalifornii. Patronem tym jest zmarły ponad czterdzieści lat temu aktor John Wayne. A powodem obecnych działań – jego wypowiedź sprzed prawie 50 lat w piśmie... „Playboy”. Zdaniem oskarżycieli – rasistowska. Przy okazji wypomina mu się, że w ogóle był rasistą i seksistą. Przypomina się jego wypowiedzi przeciw „zboczonemu kinu”. Czyli podejmowaniu w filmach tematyki homoseksualizmu. Wszystko to po śmierci George’a Floyda w roku 2020 rzecz skandaliczna. Swoją drogą ciekawe, czemu nie ma oburzenia na wydawcę Playboya, że na rasistowskie poglądy rozmówcy nie reagował...
Cóż, chyba każde czasy mają prawo do stawiania pomników swoim bohaterom i do obalania tych, które stawiali poprzednicy. Jakie czasy, tacy bohaterowie – chciałoby się momentami sarkastycznie powiedzieć. Sporo zresztą w ostatnich tygodniach pomników obalono. Także tych, na których padł choć cień niepochlebnej opinii rewolucyjnych elit. I choć w tamtych wypowiedziach Johna Wayna nawet dziś bardziej niż rasizm widać ocenę zjawiska społecznego (niewykształceni nie mogą zajmować stanowisk wykształcenia wymagających), ważniejsze wydaje mi się coś innego: nie można ludzi żyjących w innych realiach mierzyć naszą miarą. Nawet właściciel niewolników innemu właścicielowi niewolników nierówny. Wiele zależy od tego, jak traktował podległych sobie ludzi, prawda? Podobnie jest, gdy oceniamy czyjeś wypowiedzi czy działania sprzed wielu lat. Muszę uwzględnić kontekst, w którym się dokonały. Inaczej są ocenami nieuków, którzy wszystko mierzą swoją ciasną miarą.
Dotyczy to wielu zjawisk. Także seksualnego wykorzystywania małoletnich. Parę dni temu media obiegła wieść, że w Berlinie do 2003 roku dzieci były oddawane w opiekę pedofilom. Z pełną świadomością tego, co się robi. Zaangażowani w to byli urzędnicy, naukowcy... Kto się sprawą choć trochę interesował wie, że to nie jakiś absolutny wyjątek. Wystarczy przypomnieć sprawę Marca Dutroux, początkowo wyjątkowo łagodnie traktowanego przez belgijski wymiar sprawiedliwości. Dopiero gdy okazało się, że nie tylko jest pedofilem, ale seryjnym mordercą, zareagowano bardziej stanowczo. Po prostu wśród elit Zachodu istniało przekonanie, że zakaz kontaktów seksualnych z dziećmi jest tylko jeszcze jednym głupim, wynikającym z religijnej czy konserwatywnej ciemnoty zakazem, który rewolucja zapoczątkowana w ’68 roku powinna znieść.
Tak było. Gdy dziś oceniamy tych, którzy na doniesienia o takich czynach niewłaściwie reagowali, musimy koniecznie zdawać sobie z tego sprawę. Tak jak nie można dzisiejszą miarą mierzyć właściciela niewolników, tak nie można dzisiejszymi standardami mierzyć reakcji tych, którzy w przeszłości reagowali - w naszym mniemaniu - niewłaściwie. Trzeba uwzględnić kontekst, w którym przyszło im podejmować decyzje. A tym kontekstem było pobłażanie sprawcom takich czynów. Tak było. Czyż nie na podobnych zasadach była (i w sumie jest) traktowana pornografia, a ci, którzy próbowali ze zjawiskiem walczyć, napotykali mur obojętności, a nawet szykany za próbę ograniczania wolności?
W mediach społecznościowych, wśród ludzi Kościoła, widać dwa podejścia do problemu: jedni uważają, że całe zło należy wygarnąć do spodu i tak Kościół oczyścić (na marginesie: przykazań jest 10, więc chodzi o oczyszczenie z jednego grzechu). Drudzy próbują tak czy inaczej Kościoła bronić. Wskazując między innymi na to, że rozgłos i zainteresowanie mediów dotyczy tylko tego zła, które działo się w Kościele. Pierwsi zarzucają drugim chęć ukrywania prawdy. Drudzy pierwszym – że sprzymierzają się z wrogami Kościoła. Kto ma rację?
Nie ukrywam, że bliższe mi jest stanowisko pierwszych. Seksualne wykorzystywanie dzieci przez księży to zbyt wielkie zło, by pozostawić je bez sprawiedliwego ukarania sprawców. Z drugiej strony wydaje mi się, że trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że głośno mówi się jedynie o wykorzystywaniu małoletnich przez księży, milcząc lub ledwie napomykając o innych przypadkach. O rzekomym ukrywaniu takich czynów już nawet nie mówiąc. Przykładem – choćby ów skandal z Berlina, który kwitowany jest wzruszeniem ramion. Druga strona tego sporu ma więc sporo racji, twierdząc, że ta sprawa bywa wykorzystywana do osłabienia Kościoła. I walcząc z niekwestionowanym złem nie powinno się o tym zapominać.
Zanim więc spór z kopania się po kostkach zamieni się w otwartą konfrontację, warto zastanowić się, czy warto go eskalować. Bo grozi nam trudna do zakończenia „wojna domowa”. I sytuacja, w której gest przekazania znaku pokoju będzie pustym gestem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.