Wyścig na Marsa przyspiesza, a kolejnym jego przełomowym punktem będzie lot człowieka. Super. Tylko… po co?
Chińczycy w połowie tego roku wyślą w kierunku Marsa misję, która ma osiąść na powierzchni Czerwonej Planety. Jeżeli im się to uda, będą po USA drugim mocarstwem, które tego dokonało. Wyścig na Marsa przyspiesza, a kolejnym jego przełomowym punktem będzie lot człowieka. Super. Tylko… po co?
No właśnie. Lot człowieka na Marsa będzie trwał wiele miesięcy. Potem kilka miesięcy na miejscu (oczekiwanie, żeby Ziemia i Mars w swoim ruchu dookoła Słońca znowu znalazły się w odpowiedniej odległości) i kilka miesięcy z powrotem. Po co narażać ludzi na stres, niewygody i niebezpieczeństwo, skoro wiadomo, że człowiek nigdy nie będzie latał w daleką przestrzeń kosmiczną?
Całe szczęście Kolumb i inni wielcy odkrywcy myśleli w innych kategoriach. Choć woda nie jest naturalnym środowiskiem człowieka, udało nam się znaleźć sposób, żeby dostać się do wielu miejsc poza Europą. Oczywiście lot w przestrzeni kosmicznej wymaga rozwiązania nieporównywalnie większych wyzwań niż przepłynięcie Atlantyku czy znalezienie morskiej drogi do Indii. Ale też my jesteśmy znacznie bardziej rozwinięci niż ludzkość kilkaset lat temu. W sumie to ciekawy problem. Co stanowiło większe wyzwanie? Przepłynięcie przez Atlantyk do Ameryki albo znalezienie morskiej drogi do Indii (z opłynięciem Afryki) dla ludzi żyjących w XV wieku czy postawienie nogi na Marsie dla nas dzisiaj?
Wtedy na wysłanie takiej armady stać było nielicznych. Dzisiaj też wydaje się, że człowieka na Marsa będą mogły wysłać albo Stany Zjednoczone, albo Chiny. I wtedy, i dzisiaj chodziło o prestiż i zyskanie technologicznej przewagi nad konkurentami. Kiedyś przewagę tę dawały złoto, ziemie i nieznane u nas produkty. Dzisiaj jest podobnie. Mamy prestiż, a w dalszej perspektywie pozyskiwanie z planetoid i asteroid nowych minerałów. W naszych czasach dodatkowy zarobek pochodzi ze sprzedaży „do cywila” kosmicznych technologii. Nie mam wątpliwości, że kiedyś mniejszą uwagę zwracano na ludzkie życie. Oczywiście i dzisiaj wypadki się zdarzają. Kiedyś jednak nikt się tym nie przejmował. Gdy z wielomiesięcznych podróży nie wracała połowa statków, nikogo to nie dziwiło. Gdy wiele lat temu eksplodował prom kosmiczny Challenger (w katastrofie zginęło siedem osób), chwilę później wszystkie promy kosmiczne wysłano do muzeum.
Nie ma wątpliwości, że warto było łożyć pieniądze na odkrywanie nowych lądów. I pod tym względem nic się nie zmieniło. Dalej warto to robić. Nawet gdyby człowiek nigdy na Marsie nie wybudował żadnego miasta (ja uważam, że kiedyś wybuduje), i tak warto tam lecieć. Nie dlatego, że kosmonauta zbada powierzchnię planety lepiej niż robot (bo nie zbada, robot jest lepszy), lecz dlatego, że wysłanie człowieka w „dalszy” kosmos jest czymś trudnym. Czymś, co wymaga stworzenia nowych materiałów i nowych urządzeń. Czymś, co się nie uda bez lepszego poznania nas samych. Ta wiedza ma wymierną wartość. I to dla niej warto lecieć, choćby na koniec świata.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).