Irańskiego generała Kasima Sulejmaniego zabiły rakiety wystrzelone przez drona, który latał wysoko nad Bagdadem. Jego piloci siedzieli tysiące kilometrów dalej, w bunkrze znajdującym się gdzieś na pustyni w Nevadzie. Swojego wroga widzieli przez zaawansowane systemy optyczne.
Generał Sulejmani był uznawany za terrorystę w wielu krajach świata. Nie mnie oceniać, czy zasłużył na taką opinię, ale faktem jest, że znalazł się na czarnej liście, bo był odpowiedzialny za planowanie i realizowanie zamachów na amerykańskich żołnierzy i dyplomatów.
Cierpliwy
Kasim Sulejmani w dniu, w którym zginął (został zabity), przyleciał do Bagdadu samolotem z Syrii. Amerykanie twierdzą, że jego wizyta była związana z dopilnowaniem akcji destabilizacji Iraku. W ostatnich dniach grudnia 2019 roku amerykańska ambasada w Bagdadzie została zaatakowana przez rozwścieczony tłum Irakijczyków. Dyplomatów trzeba było pospiesznie ewakuować, a niektóre źródła mówiły o tym, że demonstranci weszli na teren ambasady. Za tą akcją miał stać Iran, stąd wizyta Sulejmaniego. Z kolei przychylny Iranowi rząd w Iraku twierdzi, że Sulejmani przybył do Bagdadu z oficjalną misją dyplomatyczną. Niezależnie od celu wizyty generał był jednym z najważniejszych celów Amerykanów i choć USA chciały go zabić od dawna, dopiero atak na ambasadę w Bagdadzie przypieczętował jego los. Prezydent Donald Trump wydał decyzję o zgładzeniu generała.
Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że zabicie takiego człowieka nie jest łatwe. Sulejmani był śledzony od dawna. Gdy lądował w Bagdadzie, wysoko nad płytą lotniska cierpliwie czekał już na niego zabójca. Potężny i nowoczesny dron, czyli samolot bezzałogowy naszpikowany bronią i elektroniką. Ludzie, którzy go pilotowali, znajdowali się wiele tysięcy kilometrów od Bagdadu. Czekali na moment, w którym generał przesiądzie się do samochodu i oddali się nieco od lotniska.
Kolumna samochodów generała składała się z kilku pojazdów, ale on mógł się znajdować tylko w jednym z dwóch. Zniszczono więc obydwa auta. Dokonały tego dwie, ważące po około 50 kilogramów, rakiety Hellfire. Na każdy z wytypowanych samochodów spadła jedna. Wystrzelono je z pokładu drona MQ-9 Reaper (czyli Żniwiarz). Dron latał na wysokości kilkunastu kilometrów wiele godzin przed lądowaniem Sulejmaniego w Bagdadzie. W odpowiednim momencie zaatakował wyznaczony cel i uciekł. Gdy dwa najważniejsze samochody eksplodowały, znajdował się już wiele kilometrów za miastem. Po ataku z aut zostały tylko fragmenty stopionego i powyginanego metalu. Generała zidentyfikowano dzięki temu, że na palcu nosił charakterystyczny sygnet.
Jak gra
MQ-9 Reaper to bodaj najnowocześniejsza broń, jaka obecnie istnieje. Może latać na wysokości kilkunastu kilometrów (dużo wyżej niż samoloty kursowe) i przenosić uzbrojenie o masie do 1,4 tony. Ma skrzydła o rozpiętości 20 metrów, silnik turbośmigłowy, ze śmigłami pchającymi (z tyłu drona) o mocy prawie 1000 koni mechanicznych. W powietrzu może się utrzymywać nawet 37 godzin bez przerwy (tak działo się podczas testów), choć w pełni uzbrojony zwykle lata mniej niż 20 godzin. Może operować nad celami oddalonymi o prawie 2 tys. km od bazy, w której stacjonuje (w sumie może przelecieć niemal 6 tys. km), a jego maksymalna prędkość wynosi 500 km/h (choć prędkość przelotowa to około 300 km/h).
Misja, której celem było zabicie generała Sulejmaniego, rozpoczęła się wiele godzin przed atakiem. Żniwiarz wystartował z któregoś z zamorskich lotnisk Stanów Zjednoczonych i przez pierwszych 150 km był pilotowany przez operatora znajdującego się w centrum kontroli lotów na lotnisku macierzystym. Po 150 km lotu kontrolę nad Żniwiarzem przejął operator znajdujący się w bazie wojskowej Creech Air Force Base w hrabstwie Clark w stanie Nevada. To normalna procedura. W czasie startu i lądowania dron musi być bardzo precyzyjnie pilotowany, tymczasem kontakt radiowy przez satelitę powoduje nieznaczne (wynoszące 1,2 s) opóźnienie w komunikacji. Operatorzy dronów siedzą w bunkrach, a jeden dron jest prowadzony przez przynajmniej dwóch ludzi. Ich praca przypomina zaawansowaną grę komputerową. Tyle tylko, że w tej giną prawdziwi ludzie.
Dron ma na pokładzie bardzo skomplikowane układy elektroniczne, w tym radar umożliwiający mapowanie terenu z rozdzielczością kilku centymetrów oraz systemy śledzące cele do dystansu kilkudziesięciu kilometrów. Jest też system optyczny, w którego skład wchodzą kamery o wysokiej rozdzielczości oraz kamery na podczerwień. Możliwości tych systemów nie są dokładnie znane, ale mówi się, że ich precyzja nie ma sobie równych. Podczas testów drony lecące na wysokości kilku kilometrów z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę skutecznie trafiały w cele poruszające się i manewrujące z prędkością nawet 100 kilometrów na godzinę.
Żniwiarze mają też systemy laserowe pozwalające na bardzo precyzyjne określanie odległości od celu oraz służące do naprowadzania na cel rakiet czy pocisków.
Żniwiarze w Polsce
Przed samym atakiem na konwój generała Sulejmaniego dron z bezpiecznej dużej wysokości zszedł na wysokość 6–7 kilometrów i odpalił dwie rakiety Hellfire. Po wypuszczeniu nie musiał ich śledzić ani naprowadzać. Rakiety te mają własny system radarowy, który świetnie działa, niezależnie od pogody czy nawet w warunkach zakłócania przez cel. W tym przypadku miały łatwiej, ponieważ nic nie wiadomo o tym, aby kolumna Sulejmaniego była w jakikolwiek sposób zabezpieczona przed atakami z powietrza. Rakiety Hellfire zostały stworzone z myślą o niszczeniu radzieckich, a potem rosyjskich czołgów. Sprawdzają się też świetnie jako uzbrojenie śmigłowców i dronów.
Trudno powiedzieć, ile dronów MQ-9 Reaper skonstruowano – szacuje się, że kilkaset. Są drogie, ale coraz częściej używane w miejscach, do których z różnych względów nie można wysłać ludzi. Tego typu urządzenia to cisi zabójcy. Wojskowi twierdzą, że są humanitarne (czyste), bo działają z chirurgiczną precyzją. Nie bardzo wiadomo, jak tę „czystość” ocenić, bo ze statystyk wynika, że w Pakistanie i Afganistanie jedna trzecia zabitych przez drony ludzi to ofiary przypadkowe, cywile albo osoby wskazane błędnie.
W Polsce także znajdują się amerykańskie Żniwiarze. Najpewniej dwa, choć oczywiście nie ma co do tego pewności. Stacjonują na terenie bazy wojskowej w Mirosławcu. Podobno nie są uzbrojone i latają nad krajami regionu jako zwiad NATO. Odpowiednio wyposażone mogą z dużej wysokości inwigilować, fotografować, obserwować, śledzić, a nawet brać udział w akcjach ratowniczych czy poszukiwawczych. Każda misja jest koordynowana (prowadzona) ze Stanów Zjednoczonych. Żniwiarze nie należą do polskiej armii. To amerykańskie drony, pilotowane przez amerykańskich operatorów. Tyle tylko, że stacjonują na terenie Polski. Informacje przez nie zebrane trafiają najpierw do Stanów Zjednoczonych, potem do amerykańskiej bazy w Ramstein w Niemczech, a dopiero w następnej kolejności są udostępniane sojusznikom z NATO.•
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).