Kłopot z czytaniem

Jak kształtować świat po Bożemu, gdy nie bardzo się wie, co to znaczy?

Reklama

Katolicy nie czytają Biblii – wynika z badań. Owszem, ci, którzy co niedziela chodzą do Kościoła mają szansę poznać całkiem pokaźną część Nowego Testamentu, zwłaszcza Ewangelii. Ci, którzy chodzą codziennie – znacznie więcej. Ale dlaczego sami tak rzadko sięgamy do tej lektury?

Nie zamierzam na to pytanie odpowiadać. Od tego są socjologowie :) Wiem natomiast, co mnie sprawia największą trudność: ogromne nagromadzenie ciekawych myśli. Można oczywiście czytać Biblię jak powieść. Porywająca lektura to raczej nie będzie, ale wtedy można w jakimś sensownym czasie całość przeczytać. Ale jak chcieć się zatrzymać, zastanowić – o refleksji nad tym jak poznaną zasadę wprowadzić w życie już nawet nie mówiąc – to nie da się za wiele na raz. I tu zaczyna się pułapka: jak człowiek tak powolutku, systematycznie czyta, to po paru tygodniach zastanawia się, czy jeszcze pamięta początek danej księgi; czy koncentrując się na szczegółach nie zatracił wizji całości. Przecież układ narracji też jest ważny, też wiele mówi. A już w takich teologicznych wywodach jakimi są listy, uchwycenie tego co ogólne wydaje się wręcz ważniejsze od zatrzymania się na szczególe. Bo bez tego można nawet w herezję popaść :) Wiem o czym mówię: swego czasu czytając tak powolutku List do Rzymian bliski byłem przyznania racji Kalwinowi w kwestii predestynacji :) Dopiero po wielokrotnych próbach uchwycenia sensu całości wywodu (a nie zadowalając się jednym zdaniem  o poddaniu wszystkich marności żeby wszystkich zbawić) zdołałem z ulgą odkryć, że jednak tak nie jest :) 

Paradoksalnie więc to nagromadzenie ważnych treści jest dla mnie największą trudnością w czytaniu Biblii. Z rok temu postanowiłem sobie, że przeczytam całą. Takim moim sposobem - zaczynając od Nowego Testamentu, potem Stary, a na koniec znów Nowy. Żeby nie zmęczyć się jednym stylem pisania nie czytałem po kolei. Ewangelia, parę listów, potem druga Ewangelia, potem znów parę listów i tak dalej. Nowy Testament czytałem przez cały Wielki Post i okres Wielkiej Nocy na dokładkę. I to i tak z mocnym postanowieniem, żeby zbytnio nie zatrzymywać się na szczegółach.

Gdy zacząłem Stary Testament bałem się, że nie skończę nigdy. Też oczywiście uznałem, że lepiej nie czytać po kolei, ale najpierw parę ksiąg historycznych, a potem dla odmiany jakaś mądrościową, a po niej z kolei prorocką. Zresztą zdarzało mi się też różne księgi czytać równolegle. W swoim postanowieniu nie zatrzymywania się na szczegółach zrobiłem się jeszcze bardziej zawzięty. Ostatecznie nie trzeba, Stary Testament przecież to tylko wychowawca, który przygotował na nadejście pełni objawienia w Jezusie. Ciężko z tym było zwłaszcza w księgach mądrościowych, a już prawie koszmarnie w tych z przysłowiami; jednego procenta nie zapamiętałem, choć zdążyłem z przekąsem zauważyć, że chyba często pisali je ludzie mający władzę, bo coś za bardzo, w przeciwieństwie do proroków, jej znaczenie i godność podkreślali :) Dzięki jednak konsekwentnemu odrzucaniu pokusy do drążenia szczegółów udało mi się ominąć rafy jakimi byłoby np. porównywanie treści przysłów (czasem nawet obok siebie zestawiono sprzeczne), próba wyobrażenia sobie idealnej świątyni Ezechiela czy zdobycie dokładnego rozeznanie w sprawach starotestamentalnych ofiar. Od tego ostatecznie są biblijne atlasy czy słowniki. I niespodziewanie dla samego siebie parę dni przed Adwentem skończyłem. Zabrałem się więc za czytanie Nowego. Tym razem w innym tłumaczeniu.

I to był błąd :) O ile czytając z Biblii Paulistów Stary Testament nie miałem wiele do porównywania z tym, co mam w pamięci – a mam w głowie to co w niedzielnych czytaniach, czyli tłumaczenie Biblii Tysiąclecia – o tyle czytanie Nowego Testamentu w innym tłumaczeniu spowodowało tyle odkryć, że zalany tym bogactwem utknąłem w  lekturze gdzieś  w połowie Ewangelii Marka. Ale do niej wrócę :)

Tak, dla mnie największą trudnością w czytaniu Biblii jest bogactwo myśli. Nie potrafię ich ogarnąć i streścić, i dlatego też pewnie nie potrafię integralnie zastosować do patrzenia na otaczającą mnie rzeczywistość. A to ostatnie jest bardzo ważne. Integralnie. Wybiórcze używanie nauczania Jezusa w charakterze podpórki dla swoich poglądów to karykatura zdrowej wiary. Gdybyśmy zaś umieli na świat patrzyć oczyma Ewangelii, konsekwentnie według niej wartościowali, pewnie nie byłoby ani katolickich konserwatystów, ani katolickich liberałów, a byliby tylko chrześcijanie w różnych okolicznościach wcielający w życie Jezusowe ideały.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7