Zmienia się świat, a na Czerniakowskiej w Warszawie wciąż mundurki, praca i przyjaźń...
Gdy w listopadzie 1918 r. do Warszawy przybyły pierwsze siostry nazaretanki, nie miały prawie nic, prócz własnego wykształcenia, doświadczenia w wychowywaniu i nauczaniu, a przede wszystkim świadomości, że w odrodzonej Polsce potrzebne są wykształcone kobiety. Chciały uczyć dziewczęta – przyszłe patriotki, matki, inteligentki. Plan wykonały ponad normę, bo w ciągu wieku Nazaret wykształcił blisko 10 tys. absolwentek. W dodatku nazaretańska szkoła w Warszawie, w zmieniającym się wciąż świecie, rozwija się i podejmuje kolejne wyzwania.
Sto lat temu...
Od samego początku, gdy siostry otworzyły pierwszy pensjonat dla studentek przy Wilczej 16, o miejsce w placówce zabiegały nie tylko warszawskie uczennice. Wkrótce siostry założyły żeńskie gimnazjum, które działało już od września 1919 r. W Prywatnej Szkole Sióstr Nazaretanek rozpoczęło naukę aż 140 dziewcząt. – Siostry wynajmowały wtedy pomieszczenia przy ul. Litewskiej. Były dzielne i ofiarne. Czasy były ciężkie, więc niektóre z nich, by pomieścić się w wynajmowanym budynku, spały w szkolnych salach – opowiada obecna dyrektorka szkoły s. Karolina Łuczak. – Rano zwijały swoje posłania, a w salach odbywały się lekcje dla pięciu najniższych klas.
Szybko się okazało, że konieczna jest budowa własnej szkoły. – W 1922 r. siostry kupiły teren przy ul. Czerniakowskiej – opowiada historyk s. Beata. – To była dość uboga dzielnica Warszawy, mieszkali tu ludzie skromnie sytuowani, niezbyt wykształceni. Taki zabieg był celowy: siostry chciały stworzyć tu ośrodek wychowania, kształcenia, kultury. Szkoła miała zmieniać społeczeństwo. Zaczęła działać na Czerniakowskiej w 1926 r., w budynku, który trwa w niemal niezmienionym stanie do dziś...
Z przenosinami Nazaretu w nowe miejsce wiąże się anegdota. Otóż mienie sióstr, szkoły i dziewcząt nie zostało w całości przewiezione. Wiele przedmiotów i pomocy naukowych przenosiły same dziewczęta – w charakterystycznych, granatowych mundurkach, rozśpiewane i roześmiane taszczyły swój „dobytek” przez miasto. Pochód wzbudzał sensację i uśmiechy, bo na przodzie dziewczęta niosły wielkiego wypchanego... ptaka.
Skąd pochodziły uczennice? Nie tylko z Warszawy. Bywały lata, gdy większość stanowiły tzw. internatki, które przyjeżdżały do nazaretańskiej szkoły z całej Polski. – Były to dziewczęta z rodzin ziemiańskich, kształciło się u nas także wiele córek polskich oficerów – opowiada s. Karolina. – Przyjmowano też zawsze sporą grupę uczennic z biedniejszych domów. Dziewczęta dzięki stypendiom zdobywały wiedzę i wykształcenie, a potem wracały do swoich środowisk i zmieniały je na lepsze.
Zgromadzenie podjęło się więc zadania ekstremalnie trudnego i pięknego: wychowywania „młodzieży żeńskiej w duchu katolickim na dzielne Polki o silnym charakterze, prawym umyśle i szlachetnym sercu” – czytamy w prospekcie szkolnym z 1932 r.
I przyszła wojna
Spokojny rozwój placówki został przerwany w 1939 r. wybuchem wojny. Od listopada młodym Polakom nie wolno się było jawnie uczyć na poziomie ponadpodstawowym. Ale od czego siostrzany spryt i odwaga? – Siostry prowadziły oficjalnie szkołę powszechną i krawiecką zawodową. To ona była przykrywką dla tajnego nauczania na poziomie szkoły średniej. Dziewczęta uczyły się szycia, w klasie stał manekin, na ławkach były rozrzucone niedokończone robótki ręczne, a w rzeczywistości wykładano polską historię czy literaturę – opowiada s. Beata. – Gdy przychodziła niemiecka kontrola, grzecznie szyły i dziergały. Przez pięć lat okupacji maturę zdało 116 abiturientek.
„Może byłyśmy za młode, aby zrozumieć w pełni, że w naszych osobach ratuje się przyszłą inteligencję, że nasze wykształcenie ma ogromne znaczenie dla kultury polskiej, która oficjalnie przestała istnieć. Ale świadomość tego mieli nasi wychowawcy” – pisała po latach wychowanka szkoły Magdalena Czerkiewicz-Tempska, która maturę zdała w 1944 r.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).