Uwolnię się od swego smutku, jeżeli nie będę osądzał bliźniego.
Rany zadawane mi przez innych informują mnie o własnej wewnętrznej chorobie, o miejscu, którym jeszcze w sobie się nie zająłem, o tym, co w sobie tłumię, o potrzebach, których w sobie nie wyzwalam, lub o złudzeniach, które w ciągu życia wytworzyłem – że powinienem z sobą obchodzić się dobrze, że stale mogę żyć w raju. Starzec radzi tutaj przyjrzeć się ranie, przez którą można dotrzeć do głębi swej duszy, do potrzeb, które się stłumiło, do zranień dzieciństwa, które dają stale o sobie znać. Starzec twierdzi, że poprzez rany jestem w stanie poznać Chrystusa. On dotyka mnie w zranione miejsce, by uleczyć moją rzeczywistą chorobę. Rany są tylko objawem tkwiącej głębiej choroby. A ona chce odkryć przede mną Chrystusa i On chce ją uleczyć. Wymaga to akceptacji własnych zranień i poszukiwania, co Chrystus chce mi przez nie powiedzieć, na jaką chorą postawę chce zwrócić moją uwagę. Często jest to postawa przeceniania siebie samego, która pozostawia człowieka w iluzjach: nie może się mi nic przydarzyć, nie może mnie życie zranić, muszę stale być w porządku, muszę stale być zwycięzcą. Od takich iluzji Chrystus pragnie mnie wyzwolić, abym jak Szczepan mógł ujrzeć otwarte niebo i odkryć w sobie Bożą obecność. Dla Ojców Pustyni choroba jest szansą kroczenia po drogach prawdy. Nie muszę uwalniać się od choroby, lecz powinienem przez nią dojrzeć, co powinno we mnie rzeczywiście żyć, co jest moim indywidualnym powołaniem, moim sposobem rozumienia w tym świecie Boga i świadczenia o Nim.
Kto od innych doznał przykrości, często pozostaje w swym zranieniu ślepy. Zawodzi się na bliźnim i chciałby odpłacić mu za wyrządzoną przykrość. Jeden z apoftegmatów opowiada, jak abba Sisoes ostrożnie powstrzymał pewnego brata, który w swym zranieniu chciał się rachować z innym bratem. Kiedy mu radził, żeby pozostawił taką pomstę raczej Bogu, nic nie pomagało. Brat odpowiadał:
„Nie spocznę, póki się nie zemszczę”. Powiedział starzec: „Módlmy się, bracie”. I wstał starzec, i zaczął mówić: „Boże, już nam niepotrzebna Twoja troska o nas, bo sami sobie wymierzamy sprawiedliwość”. A brat, kiedy to usłyszał, upadł do stóp starca i mówił: „Już się nie będę mścił. Wybacz mi, abba” (1 Apo 804).
Nie moralizujące nakłanianie do zaniechania pomsty uleczyło ranę brata, lecz modlitwa, która wskazywała na konsekwencje takiej postawy i która kierowała ku Bogu, od którego troski i dobroci wszyscy jesteśmy uzależnieni.
Inną raną jest tęsknota za miłością i czułością. Występuje ona często u ludzi, którzy doznali upokorzenia. Także modlitwa u wielu osób, którzy sami chcieliby szukać Boga, nie może uciszyć ich tęsknoty za ludzką bliskością i intymnością. Pewien starzec wskazuje, jak powinniśmy się obchodzić z pragnieniem czułości:
Kiedy z miłości do Boga rozłączasz się ze swymi rodzicami według ciała, nie daj się wyrwać ze swojej celi uczuciom, które łączą cię z twoim ojcem, matką albo bratem, czułości twoich synów, córek, miłości twojej żony, albowiem wszystko to opuściłeś z miłości do Boga. Myśl więc o godzinie swojej śmierci, gdy nikt z nich nie będzie mógł przyjść ci z pomocą (N 405).
Nie powinienem nigdy oglądać się za siebie i użalać się nad sobą z tego powodu, że nie odczuwam już bezpieczeństwa, jakie daje bliskość rodziców czy współmałżonka. Oznaczałoby to regresję, która prowadzi do infantylności. Powinienem raczej patrzeć przed siebie, w stronę godziny śmierci. To początkowo wygląda na metodę dość negatywną, ostatecznie jednak zmierza ku temu, że konfrontuję siebie ze swoją podstawową samotnością, która ujawni się w śmierci, i że myśląc o śmierci doświadczam, dokąd rzeczywiście zmierza moje życie. Nie chodzi przecież o dobre samopoczucie wynikające z doznawanej czułości, za którą tęsknię, ale o to, żebym świadomie żył przed Bogiem i we wspólnocie z Nim stawał się błogosławieństwem dla tych ludzi, których spotykam. Myśl o śmierci ma wzmocnić we mnie świadomość własnego życia i jednocześnie uwolnić od infantylnych regresji, towarzyszących uczuciom z przeszłości. Myśl o śmierci towarzysząca obserwacji własnych tęsknot za ludzką miłością sprawia, że przeżywamy je aż do dna i aż do dna je czujemy. Powinniśmy z jednej strony na nie spokojnie zezwalać, ale z drugiej – konieczna jest świadomość tego, co taka tęsknota mogłaby z nami zrobić, gdyby została uwolniona, jaki wywiera na nas wpływ, dokąd nas prowadzi, i gdzie chce się spełnić. Nasza tęsknota spełni się w śmierci i warto ją nakierować na Boga, bo tylko On może uciszyć nasze najgłębsze tęsknoty.
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).