Czy należało się bronić we wrześniu? Czy Ewangelia pozwala służyć w wojsku? Czy konflikt zbrojny może prowadzić do dobra?
Gdy 1 września 1939 roku na Polskę runęły niemieckie dywizje, świat ujrzał nową wersję wojny. Miała ona dobitnie dowieść, że wysoki stopień rozwoju cywilizacyjnego nijak się ma do poziomu moralności. Takiej skali bestialstwa, jaka się wówczas ujawniła, i takiej liczby ofiar ludzkość do tej pory nie znała.
„Co może zrobić człowiek przeciwko takiej nienawiści?” – pyta wstrząśnięty król Theoden z powieści „Władca Pierścieni” na widok mrowia opanowanych furią wrogów.
A co wobec wojny może zrobić chrześcijanin? Czy Polacy we wrześniu zachowali się tak, jak zachować się powinni?
Było o co walczyć
Jezus nakazuje miłować nieprzyjaciół i przebaczać doznane krzywdy. „Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi!” – czytamy w Ewangelii (Mt 5,39). Piotr, próbując bronić Jezusa mieczem, słyszy: „Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną” (Mt 26,51).
Pomimo tego Ewangelia nie daje podstaw do stanowczego stwierdzenia, że Jezus nakazuje swoim wyznawcom rezygnację z prawa do słusznej obrony. On sam, uzdrawiając sługę setnika, wyraża podziw dla wiary oficera, natomiast nie wspomina nic o konieczności porzucenia przezeń wojskowej profesji. Nie zrobił też tego św. Jan Chrzciciel. Pytany przez przyjmujących chrzest pokuty żołnierzy zaleca: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie” (Łk 3,14).
Jedno nie ulega wątpliwości: wyznawca Chrystusa ma w każdej sytuacji kierować się miłością. Nietrudno jednak wyobrazić sobie sytuację, w której właśnie miłość będzie wymagała użycia siły. Nawet gdybym ja sam wobec czyjejś zbrodniczej agresji zrezygnował z obrony własnej, czy wolno mi to zrobić, gdy agresor zagraża też innym ludziom, na przykład mojej żonie i dzieciom? Czy wojna obronna w roku 1939 nie była czymś takim? Najeźdźcy zagrażali niemal wszystkim rodzinom, kobietom, dzieciom i starcom, a każdy polski żołnierz września był de facto obrońcą tych ludzi. To, co Niemcy zrobili z podbitym narodem, okazało się gorsze od przewidywań. 6 milionów zabitych obywateli Polski dobitnie potwierdziło, że było się czemu sprzeciwiać.
Kościół katolicki potwierdza, że tego rodzaju obrona jest nie tylko prawem, ale wręcz obowiązkiem tych, którzy odpowiadają za życie osób sobie powierzonych.
Co robić?
Dla pierwszych chrześcijan zasada ta nie była całkiem oczywista. Zasadniczo wyrzekali się udziału w wojnach, choć nie brak wyznawców Chrystusa, którzy już w pierwszych wiekach służyli w wojsku. Niektórzy pisarze wczesnochrześcijańscy formułowali opinie, że chrześcijanin w wojsku służyć nie powinien – szczególnie dotyczyło to podejmowania służby w wojsku po nawróceniu. Późniejsi ojcowie, szczególnie po 313 roku, gdy chrześcijanie uzyskali swobodę wyznania, choć potępiają zabójstwo, dopuszczają jednak zabicie wroga w szczególnych sytuacjach. A takich sytuacji było coraz więcej. Trzeszczała już i pękała pax romana – pokój rzymski, panujący od wieków w granicach Imperium Rzymskiego. Na jego terytorium coraz śmielej wdzierały się hordy barbarzyńców, rabując, paląc, niszcząc i mordując. Obywatele Rzymu – w znacznej mierze już chrześcijanie – musieli zmierzyć się z nadchodzącym kataklizmem. Zaistniała pilna potrzeba jasnego określenia, jak w obliczu wojny powinni się zachować wyznawcy Chrystusa. Odpowiedzi udzielił św. Augustyn. Każdą wojnę uznał za zło, ale stwierdził, że w pewnych sytuacjach może to być zło nieuniknione. Uznał, że są sytuacje, w których chrześcijanin ma prawo wziąć udział w walce z bronią w ręku. Jednak celem i zasadą był dla niego pokój jako dar Boży. Wojnę dopuszczał jako wyjątek i wyłącznie w celu przywrócenia pokoju. Taką wojnę, która nie sprzeciwia się moralności chrześcijańskiej, i tylko taką, uznał za „wojnę sprawiedliwą”.
Nie wiedział jeszcze, że w ostatnich chwilach swego życia będzie świadkiem heroicznej obrony miasta, którego był biskupem. Hippona w Afryce Północnej, oblężona przez Wandalów, broniła się przez trzy miesiące. Gdy barbarzyńcy zrobili wyłom w murze i podpalili zabudowania, święty już nie żył. Zmarł 28 sierpnia 430 r.
Prawo do obrony
Doktryna tzw. wojny sprawiedliwej przyjęła się w Kościele na prawie 1700 lat. Do warunków, jakie stawiał Augustyn, mianowicie, że przyczyna wojny musi być słuszna, a prowadzić ją ma legalna władza, św. Tomasz z Akwinu dodał jeszcze jeden warunek: musi jej towarzyszyć właściwa, czyli sprawiedliwa intencja.
Ostatecznie sformułowano kryteria prowadzenia wojny usprawiedliwionej moralnie: gdy szkoda wyrządzana przez napastnika jest długotrwała, poważna i niezaprzeczalna; gdy wszystkie inne środki zmierzające do położenia kresu wojnie okazały się nierealne lub nieskuteczne; gdy są uzasadnione warunki powodzenia; gdy użycie broni nie grozi jeszcze większym złem i zamętem niż zło, które ma zostać usunięte.
Pomimo wszelkich teoretycznych zabezpieczeń koncepcja wojny sprawiedliwej zawierała usypiające sumienia przekonanie, że w samej wojnie jest coś sprawiedliwego. Skutkowało to nieraz nieuprawnionymi próbami uczynienia Boga reprezentantem „naszej sprawy”. Gdy w 1914 r. wybuchła I wojna światowa, ambasador Austrii poprosił Piusa X o pobłogosławienie oręża jego państwa. „Błogosławię pokojowi, a nie broni” – odpowiedział papież.
Dziś Kościół odstąpił od koncepcji „wojny sprawiedliwej”, nie odrzucił jednak prawa do prowadzenia wojny. Całkowite potępienie i rezygnacja z wojny obronnej mogłyby otworzyć drogę do bezkarnej agresji ze strony innych państw lub ugrupowań zbrojnych.
Obecnie mówi się o prawie do obrony z użyciem siły militarnej. „Tak długo jednak, jak będzie istniało niebezpieczeństwo wojny, a jednocześnie brakować będzie międzynarodowej władzy posiadającej kompetencje i wyposażonej w odpowiednią siłę (...), rządom nie można odmawiać prawa do koniecznej obrony, byle wyczerpały wpierw wszystkie środki pokojowych rokowań” – uczy Sobór Watykański II w konstytucji Gaudium et spes.
Katechizm Kościoła Katolickiego zwraca uwagę, że „obrona dobra wspólnego wymaga, aby niesprawiedliwy napastnik został pozbawiony możliwości wyrządzania szkody. Z tej racji prawowita władza ma obowiązek uciec się nawet do broni, aby odeprzeć napadających na wspólnotę cywilną powierzoną jej odpowiedzialności”. Kościół jasno wypowiada się też na temat moralnej strony służby w wojsku. „Ci wszakże, którzy sprawie ojczyzny oddani służą w wojsku, niech uważają siebie za sługi bezpieczeństwa i wolności narodów. Jeżeli bowiem to zadanie właściwie spełniają, naprawdę przyczyniają się do utrwalenia pokoju” – poucza Sobór Watykański II.
Usprawiedliwiona obrona, w której napastnik może zginąć, nie oznacza dyspensy od piątego przykazania.
„Z samoobrony (...) może wyniknąć dwojaki skutek: zachowanie własnego życia oraz zabójstwo napastnika. Pierwszy zamierzony, a drugi niezamierzony” – wyjaśnia tę wątpliwość Tomasz z Akwinu. Święty zastrzega jednak, że w obronie swojego życia niegodziwe byłoby użycie większej siły niż to konieczne. „Dozwolona jest natomiast samoobrona, w której ktoś w sposób umiarkowany odpiera przemoc” – zauważa Tomasz. Katechizm precyzuje, że „kto broni swojego życia, nie jest winny zabójstwa, nawet jeśli jest zmuszony zadać swemu napastnikowi śmiertelny cios”.
Nie naprawia
Był rok 1962. Na początku sierpnia wywiad USA wykrył na Kubie dziwne konstrukcje, odnotował też zwiększoną ruchliwość radzieckich jednostek w pobliżu kubańskich portów. To Sowieci instalowali na wyspie rakiety balistyczne. Konflikt nuklearny wisiał w powietrzu. Stanowcza reakcja Stanów Zjednoczonych zapobiegła katastrofie. Sytuacja ta uświadomiła światu, że „wojna totalna” nie rozwiązałaby żadnego problemu, mogłaby za to sprowadzić na ludzkość totalną zagładę.
„W naszej epoce, chlubiącej się siłą atomową, nierozumną rzeczą byłoby sądzić, że wojna nadaje się do naprawy pogwałconych praw” – napisał rok po kryzysie kubańskim Jan XXIII w encyklice Pacem in terris.
„Niech nas wszakże nie zwodzi fałszywa nadzieja” – piszą ojcowie soborowi. Ostrzegają, że jeśli społeczeństwa nie dołożą starań o prawdziwe pojednanie, ludzkość „może doczekać się godziny, w której nie będzie już jej dane zaznać innego pokoju, jak tylko przerażającego pokoju śmierci”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).