Cel jest prosty: należy przygotować osoby z niepełnosprawnością intelektualną do przyjęcia sakramentów i towarzyszyć im w Kościele. Po to powstała 25 lat temu grupa „Łanowa”, która działa przy klasztorze ojców dominikanów w Krakowie.
Jest 1993 rok. Anna Paruch, związana z dominikańskim duszpasterstwem młodzieży „Przystań”, wraz z innymi przygotowuje się do rekolekcji, które w Krakowie ma głosić Jean Vanier dla osób z niepełnosprawnością intelektualną i ich przyjaciół, głównie z kręgu „Wiary i Światła”. Jeszcze nie wie, że niebawem jej życie wskoczy na nowe tory.
Porwała bąbla na ręce
Szybko zawiązała się ekipa organizacyjna rekolekcji. – Powstała idea, by w programie znalazło się spotkanie z pracownikami Domu Pomocy Społecznej przy Łanowej. Tam zmieniła się właśnie dyrekcja, a nam chodziło o to, by zmieniła się też mentalność ludzi, którzy pracują w takim miejscu – wspomina założycielka grupy „Łanowa”.
Potrzebni byli wolontariusze. – Zajmowałam się wtedy dziećmi z trudnych środowisk. Jeden z kolegów zachęcił mnie, bym dołączyła do tej grupy. Argumentował, że mam kontakt z dziećmi, więc na pewno sobie poradzę – opowiada „matka od zadań specjalnych”. Przekonał ją. Zachowała w pamięci pierwszy obraz, jaki zobaczyła po przestąpieniu progu domu przy Łanowej. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. – Weszłam do tego budynku i obiecałam sobie, że nigdy więcej już nie wrócę. To było straszne i bardzo smutne. Brzydko, potworny smród, dzieci powiązane w pieluchy – wciąż wzdryga się na to wspomnienie. Starszy z jej synów, duży Wojtek, też pamięta. Przypłacił to traumą. W domu przebywały osoby, z którymi trudno było złapać kontakt, leżące, kiedyś nazywane roślinkami. – Niby bez kontaktu, ale gdy się ich poznało, człowiek zaczynał rozumieć, że można nawiązać z nimi relację, tylko trzeba się postarać, znaleźć sposób, by do nich dotrzeć, porozumieć się – wyjaśnia Anna.
Trafiła wtedy do grupy maluchów leżących i zobaczyła Dominika. – Zauroczył mnie. Dziecko z porażeniem, powykrzywianymi nóżkami i rączkami, siedzące w foteliku. Miał tylko górną jedynkę i wszyscy mówili na niego Króliczek – opowiada. W całej swojej niepełnosprawności Dominik był dla niej po prostu małym, uroczym blondynkiem, którego strasznie chciała wziąć na ręce, ale potwornie się bała, że jej się rozsypie, że nie będzie umiała. – Bałam się też oceny osób, które tam pracowały. Poczekałam na moment, gdy zostaliśmy sami, i porwałam bąbla na ręce. Kiedy go podniosłam, zaczął charczeć w niesamowitym uśmiechu. Pomyślałam sobie, że to jest coś pięknego – opowiada. Nie był to powód, dla którego mimo wszystko została w DPS, ale moment decydujący o tym, że następnego dnia znów przyszła.
Jezus, masz cukierka?
Z czasem poznała grupę, w której był Wojtek. Nie zwrócił początkowo jej uwagi. Inne dzieci ją zagarniały. Gdy wchodziła, Piotrek, Artek, Darek byli natychmiast obok, zawsze mieli coś do powiedzenia, choć nie umieli mówić. – Wojtek był dzieckiem autystycznym, gdzieś z boku. Inaczej wyrażał swoje zainteresowanie. Na przykład siadał za moimi plecami i wbijał grzebyk we włosy, co nie było przyjemne – śmieje się. Została wolontariuszką. Jej zadanie było „cudowne i odpowiedzialne”: przyporządkowanie każdemu z podopiecznych jego własnych ubrań. Mieli wspólne rajtuzy. Jak się trafiło, że za duże i dyndały na stopach, to pół biedy. Ale zdarzały się za małe i to już nie tylko nie wyglądało dobrze, ale zwyczajnie było niewygodne. Teraz, dzięki Ani, nagle każdy miał dostać swoje rzeczy do ubrania. – Ponieważ miałam dostęp do czcionek, robiłam podpisy na tasiemkach, żeby było wiadomo, czyje są te ubrania. Nie były to spektakularnie piękne ubrania. Najważniejsze było, że są ich – podkreśla.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Piotr Sikora o odzyskaniu tożsamości, którą Kościół przez wieki stracił.