Nawet jeśli Kościół nie chce angażować się w walkę polityczną, to bywa do niej wykorzystywany, w nią wciągany bądź rozgrywany.
W Polsce przeżywamy czas “międzywyborczy”. Jedne kampanie za nami, kolejne trwają, inne jeszcze przed nami. Wiadomo, to czas mobilizowania elektoratów, a najsilniejszą jak dotąd motywacją okazywała się negatywna, to znaczy: głosujcie na nas, bo przyjdą ONI i zrobią wam krzywdę.
“Kościół, który z racji swego zadania i kompetencji w żaden sposób nie utożsamia się ze wspólnotą polityczną ani nie wiąże się z żadnym systemem politycznym, jest zarazem znakiem i zabezpieczeniem transcendentnego charakteru osoby ludzkiej” - stwierdził Sobór Watykański II (Gaudium et spes, 76). W tym samym punkcie czytamy także, że “jest sprawą doniosłą, żeby zwłaszcza w społeczeństwach pluralistycznych doceniano właściwy stosunek między wspólnotą polityczną a Kościołem i by jasno rozróżniano to, co czynią wierni, czy to poszczególni, czy też stowarzyszeni, we własnym imieniu jako obywatele kierujący się głosem sumienia chrześcijańskiego, od tego, co czynią wraz ze swymi pasterzami w imieniu Kościoła.”
Trzeba jednak zauważyć, że nawet jeśli Kościół nie chce angażować się w walkę polityczną, to bywa do niej wykorzystywany, w nią wciągany bądź rozgrywany. Przez ludzi, którzy są jego zaangażowanymi członkami lub wręcz przeciwnie. Trzeba wielkiej mądrości i uważności, by nie dać się wciągnąć w bieżącą wojenkę polityczną czy wręcz ustawić na barykadzie, za lub przeciw komukolwiek. To nigdy nie przynosi Kościołowi korzyści. Zawsze szkodzi wspólnocie, zawsze szkodzi misji Kościoła - misji skierowanej do wszystkich.
Paradoksalnie, mniej szkodliwe wydaje mi się atakowanie Kościoła w kampanii wyborczej, niż tworzenie wrażenia “my was obronimy”. To brzmi jak próba korupcji: umówmy się, nie za darmo przecież. I nie mam na myśli korzyści finansowych. Ktoś kiedyś ukuł powiedzenie: “Chroń mnie Panie Boże od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam”. Zdecydowanie warto o nim pamiętać, zwłaszcza gdy stajemy przed ofertą pomocy, szybkich rozwiązań trudnych problemów czy dodatkowej ochrony. Jedyną prawdziwą ochroną Kościoła jest Jezus Chrystus. Nie potrzebujemy innej.
Tak, to prawda: moja wiara powinna mieć przełożenie na moje wybory. Chcę, by społeczeństwo w którym żyję, działało jak najlepiej i stanowisko etyczne Kościoła jest tu istotną pomocą. Obejmuje ono, co warto pamiętać, znacznie więcej obszarów, niż te poruszane w kampanii wyborczej. Wzywa do troski o dobro wspólne, nie moje – jednostkowe. To wiara przypomina mi, że nie powinnam dać się kupić i mam obowiązek oceniać w sumieniu skutki, także odległe, swoich wyborów. W każdym obszarze, który jestem w stanie przewidzieć. Co może stać się dobrego? Co złego? Jaki jest bilans? Czy można zapobiec złu? Czy jego waga nie każe powiedzieć “nie”, bez względu na inne dobro, choćby było bardzo poważne? Co poświęcam, wybierając? Czy wolno mi to poświęcić?
Z pewnością nie da się osiągnąć wszystkiego. To decyzja, której musi dokonać każdy z nas osobiście, korzystając ze swojego sumienia, które – przypomnę – jest funkcją rozumu. Kampanie są po to, by rozum zakrzyczeć emocjami. Warto im się nie dać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.