W ubiegłym roku Kapituła Prowincjalna Warszawskiej Prowincji Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów podjęła starania dotyczące rozpoczęcia procesu informacyjnego brata Kaliksta. Zmarły w opinii świętości br. Kalikst Kłoczko (1930–2013) spędził niemal 61 lat w zakonie i przez cały ten czas zajmował się stolarstwem, jednocześnie oddając się modlitwie i pomocy potrzebującym.
Tę niezwykłą postać, prostego, oddanego Bogu i ludziom zakonnika ukazuje w swej najnowszej książce: „Pod sufitem nieba” o. prof. Andrzej Derdziuk OFMCap.
Marian Kłoczko pochodził z Podlasia i, podobnie jak bł. Jerzy Popiełuszko, z parafii w Suchowoli. Był jednym z dziewięciorga dzieci Wincentego i Moniki. Kilkoro z jego rodzeństwa zmarło w wieku dziecięcym. Gdy i on, mając 12 lat, ciężko zachorował na dur brzuszny, matka zaniosła go do parafialnego kościoła i powiedziała Matce Bożej: „Jeśli wyzdrowieje, jest Twój”. Marian, choć lekarze nie dawali już nadziei, wyszedł z ciężkiej choroby i uznał, że jego życie należy do Boga i Jego Matki.
Swoje powołanie postanowił realizować we franciszkańskim Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów. Do nowicjatu kapucyńskiego w Nowym Mieście nad Pilicą wstąpił w sierpniu 1952 r. Warto przypomnieć, że w tym czasie wychowanie w nowicjacie było nadzwyczaj surowe. Nowicjusze co tydzień publicznie oskarżali się ze swoich win przed magistrem nowicjatu, zachowywali posty, wykonywali wiele prac fizycznych, m.in. prali ręcznie całą bieliznę wszystkich pozostałych braci. W chwili obłóczyn, po rocznej próbie, przyjął imię Kalikst, składając jednocześnie śluby posłuszeństwa, ubóstwa i czystości.
W klasztorze – choć najpierw skierowano go do obierania ziemniaków - dość szybko odkryto jego talent stolarski i każdy przełożony chciał go mieć w swoim domu. Jedną z jego pierwszych prac była nastawa ołtarzowa do kościoła kapucynów świętych Piotra i Pawła w Serpelicach nad Bugiem. W Warszawie z kolei wykonał kruchtę, czyli drewniany przedsionek do miejscowego, zakonnego kościoła. Cechowało go szczególne nabożeństwo do ojca Pio z Pietrelciny. Pewnej nocy w Zakroczymiu, modląc się do niego, odczuł jego szczególną obecność, potwierdzoną charakterystycznym zapachem fiołków. W latach sześćdziesiątych rozpoczął budowę stropów nowych kapucyńskich klasztorów, a jego pierwszym takim dziełem był strop kościoła w Krynicy Morskiej, a następnie w Lubartowie.
Gdy w 1979 r. rozpoczęła się budowa nowego kościoła kapucyńskiego w Lublinie na Poczekajce, brat Kalikst właśnie tam trafił. Tu pozostał już do końca życia. - Do zadań brata Kaliksta należało przygotowywanie szalunków pod ogromne fundamenty budowanego kościoła oraz zorganizowanie rusztowań dla wznoszonych murów świątyni. Jednym z największych wyzwań było zabudowanie ogromnego sufitu z modrzewia syberyjskiego w kościele, który wznosił się na wysokości 26 metrów nad poziomem posadzki – pisze o. prof. Andrzej Derdziuk, autor książki o bracie Kalikście zatytułowanej „Pod sufitem nieba”.
- Sufit na Poczekajce jest wspaniałym dziełem, które swoją konstrukcją zdaje się nie ograniczać spojrzenia, zamykając go we wnętrzu świątyni, ale wręcz otwierać go na niebo, do którego przez całe życie zmierzał jego lubelski twórca z kapucyńskiej stolarni – dodaje o. Derdziuk.
– Przez kilkadziesiąt lat życia w lubelskim klasztorze br. Kalikst był jednocześnie bardzo oddany ludziom, w szczególności tym najbardziej potrzebującym. Wykonywał więc prace montażowe i budowlane w mieszkaniach prywatnych, u najuboższych, których nie było stać na jakakolwiek zapłatę. Na pytanie, skąd wiedział, że istnieje taka potrzeba, odpowiadał, że wie to od Anioła Stróża. Przychodzili do niego też ludzie, którzy prosili o radę i pociechę. Otrzymywali proste, głębokie i trafne przemyślenia, które trafiały w sedno problemu – wspomina kapucyn.
Brat Kalikst „nie osądzał i nie obmawiał, a kiedy przychodziło mu oceniać niewłaściwe zachowania innych, robił to z powściągliwością i życzliwością, nie zaniedbując prawdy, którą należało ukazać z cała mocą” – mówi jego zakonny współbrat i biograf.
Brat Kalikst w kapucyńskim ogrodzie miał swoją pracownię stolarską, nazywaną przez wszystkich „Kalikstówką”. To tam przychodzili ludzie, którzy potrzebowali jego rady, płynącego z niego spokoju i nadziei, że Bóg wszystko prowadzi. − Tradycją od zawsze były niedzielne poranne spotkania tam właśnie, śniadania w gronie całej mojej rodziny w każdy drugi dzień świąt, wielokrotne odwiedziny z bratem jego rodzinnych stron – wspomina Elżbieta Misztal. Już za życia brata Kaliksta na Poczekajce wielu uważało go za świętego.
Brat Kalikst umarł 6 kwietnia 2013 r. w wigilię Święta Bożego Miłosierdzia i został pochowany w kapucyńskiej kwaterze cmentarza przy ul. Lipowej w Lublinie. Podczas pogrzebu kapucyńskiego stolarza wypowiadano wiele świadectw, świadczących o przekonaniu uczestników, że zegnają człowieka, który w stopniu heroicznym praktykował cnoty życia chrześcijańskiego. Na jego grobie codziennie, do dziś, pojawiają się bukiety świeżych kwiatów.
Z okazji pogrzebu wydrukowano okolicznościowy obrazek z podobizną Kaliksta, który wiele osób traktuje do dziś jako pamiątkę i swoistą relikwię po świętym bracie. Inną forma upamiętnienia świątobliwego zakonnika było zamieszczenie jego podobizny w bocznym ołtarzu na Poczekajce. Pojawiają się też coraz częstsze świadectwa skuteczności modlitwy za jego wstawiennictwem.
W ubiegłym roku Kapituła Prowincjalna Warszawskiej Prowincji Kapucynów podjęła działania mające na celu rozpoczęcie procesu informacyjnego brata Kaliksta.
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Życzenia bożonarodzeniowe przewodniczącego polskiego episkopatu.
Jałmużnik Papieski pojechał z pomocą na Ukrainę dziewiąty raz od wybuchu wojny.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.