Tydzień biblijny. To może dziś o funkcjonujących wśród nas „biblijnych” mitach:)
Czytać Pismo Święte – ważna sprawa. Sporo ludzi ma z tym jednak problem. Nie, nie chodzi o tych, którzy nie chcą czytać :) Ich sprawa, nie wiedzą co tracą :). Dość często jednak bywa tak, że ktoś zaczyna czytać i zaczynają się też jego duchowe problemy. Czemu tak? Jak to rozumieć? Zwłaszcza gdy chodzi o Stary Testament. Jak to, jak Bóg mógł to czy tamto? Dlaczego ten Bóg jest taki surowy i za byle co ludzi karze? Czy to ten sam Bóg, dobry Ojciec, którego objawił Jezus Chrystus?
Przyznaję, część tych dylematów jest mi obca. Zwłaszcza z ową rzekomą różnicą w obrazie Boga Starego i Nowego Testamentu. Gdy słyszę coś takiego zawsze mi się wydaje, że stawiający takie pytanie bardzo pobieżnie zapoznał się z jednym i drugim, a bazuje głównie na swoich wyobrażeniach. Nie zawsze odpowiadających prawdzie.
Bóg Nowego Testamentu jest oczywiście dobry. Tak umiłował świat, że dał swojego Syna, aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne – czytamy na przykład (J 3,16). Tyle że ta miłość do człowieka raczej nigdzie nie jest przedstawiona jako słodka, naiwna i cukierkowata. Wszystkie Ewangelie, o pozostałych pismach Nowego Testamentu już nie mówiąc, stawiają uczniom Jezusa bardzo wysokie wymagania. Jasne, jest w niej o miłości do tych, którzy się pogubili, ale jednocześnie nie ma pochwały ich grzechów, jest ciepłe przyjęcie ich nawrócenia. Powtarzam, nie pobłażanie grzechowi, ale przyjęcie nawrócenia. No i są surowe oceny tych, którzy nie chcąc przyjąć Jezusowego orędzia uparcie trwają przy swoim. Chodzi o duchowych przywódców Izraela - faryzeuszów, uczonych w Piśmie, kapłanów. W Ewangeliach Łukasza i Jana ten ciągły spór Jezusa jest dla mnie aż irytujący (nie wiem czemu, ale u Mateusza i Marka tak jaskrawo tego nie odczuwam).
Mam wrażenie – mogę się oczywiście mylić – że modne stało się dziś myślenie, że owi faryzeusze i uczeni w Piśmie to dziś ludzie Kościoła. Zwłaszcza prominentni. Mówi się o faryzeizmie w kontekście braku miłosierdzia dla grzeszników, rozumianego zresztą jako lekceważenie grzechu. Tymczasem kto czyta Ewangelie widzi, że głównym błędem faryzeizmu nie był brak miłosierdzia, ale zastępowania Bożego prawa swoimi własnymi zwyczajami. Zwyczajami w niektórych sprawach twardymi i bezlitosnymi, w innych pozwalającymi ominąć Boże prawo. Widać to głównie w sporach o szabat i nieczystość rytualną. Kogo to bardziej ciekawi, może zajrzeć np. do Mt 7. Kto dziś zastępuje prawo Boże własnymi obyczajami? Traktujący na serio swoją wiarę chyba jednak najmniej....
Bóg Starego Testamentu... Moim zdaniem jest... też dobry. Nie żartuję. Naprawdę tak uważam. Napisałem nawet cały kilkunastoodcinkowy cykl „Dobry Bóg Starego Testamentu”, w którym na takie przykłady wskazuję. I to często w tych miejscach, w których inni dopatrują się obrazu Boga złego, okrutnego, zbyt surowego i łatwo miotającego obelgi. Powodem niewłaściwego – w moim przekonaniu – odczytania przekazu Starego Testamentu jest często to, że nie widzimy... upływu czasu. Że karząca reakcja Boga jest nieraz odpowiedzią na wieloletnie czy nawet wielodziesiąt czy wielosetletnie lekceważenie zasad ustalonych przy zawieraniu z Nim przymierza: trzymanie się dobrego i mądrego prawa przez ludzi w zamian za Bożą opiekę. Bóg – używając antropomorfizmu – po prostu traci cierpliwość. I pokazuje człowiekowi co się dzieje, gdy zdjąć znad niego ów ochronny, trzymany przez Boga parasol.
Jest oczywiście i inny powód tego błędnego przekonania, że Bóg Starego Przymierza jest okrutnikiem: bezwzględność, z jaką Izrael ma postępować z niektórymi obcymi narodami. Zaznaczam, niektórymi. Po pierwsze to były czasy, w których nie było Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, a obyczaje faktycznie były nieraz bardzo okrutne. To znaczy okrutne, gdy mierzyć je dzisiejszą miarą tego, co uważamy za dozwolone, a co nie. Bo nie wiem akurat czy taka broń kasetowa albo napalm to tak bardzo humanitarne środki traktowania niewinnych. Ale niech będzie, że tamte wojny były okrutniejsze. Nie pamiętamy też jednak najczęściej, że w religiach ludów Kanaanu dość powszechna była praktyka składania... ofiar z dzieci czy jeńców. Czy może dziwić, że Izraelici obawiali się takich narodów, obawiali się, że jeśli dadzą im żyć sami zostaną wymordowani? Czy specjalnie dziwi, że Bóg nie chciał, by Jego naród przez obcowanie z takimi ludźmi podobnymi praktykami nasiąknął?
Trzeba też oczywiście, czytając Stary Testament z perspektywy wiary pamiętać, że Bóg zawsze jest Panem życia i śmierci każdego, bez wyjątku człowieka. Nas też nie pyta, czy i kiedy zechcielibyśmy umrzeć. Śmierć przychodzi kiedy On pozwoli i już. Widać tak ma być. I nie ma w tym żadnej niesprawiedliwości. Nawet nie o to chodzi, że Bóg dał życie i że może je zabrać kiedy chce, ale przede wszystkim o to, że życie przecież nie kończy się w chwili śmierci. Zabici w owych starotestamentalnych wojnach wcale nie musieli trafić do piekła...
W kontekście przetaczającej się przez nasz kraj fali dyskusji na temat obrazy uczyć religijnych (wierzący nazywają to raczej bluźnierstwem) warto zauważyć jeszcze jedno: człowiek Starego Testamentu miał inna „hierarchię straszności”. To znaczy inne niż my czyny uważał za najgorsze. My uważamy najczęściej - tak mi się przynajmniej wydaj - że najgorsze jest skrzywdzić człowieka. Oczywiście mamy od tej zasady wiele wyjątków, od aborcji poczynając, a na łatwym w „wojnach z terroryzmem” skazywaniu niewinnych na śmierć kończąc. Generalnie jednak uważamy, że np. domalowanie na zdjęciu oślich uszu szefowi jakiejś partii byłoby przestępstwem poważniejszym, niż domalowanie ich obrazie przedstawiającym Jezusa czy Matkę Najświętszą. Po prostu drwiny z człowieka traktujemy poważniej niż drwiny z Boga. Tymczasem człowiek Starego Testamentu uważał – moim zdaniem słusznie – że jest odwrotnie. I dlatego tak surowo karane były przestępstwa popełniane przeciw Bogu.
Czemu słusznie? To tak jak w opowieści o pobożnym człowieku, którego diabeł namawiał po kolei na zabicie sąsiada, spalenie jego domu i zgwałcenie jego córki. Oczywiście człowiek ów przed wszystkim tym się wzbraniał. Wtedy diabeł zaproponował, żeby się napił wódki. Wódka, wódka, a co w tym złego – pomyślał ów pobożny mąż. A po jej wypiciu zgwałcił córkę sąsiada, spalił jego dom, a na koniec jego samego zabił.
Z szyderstwami z Boga, świętych, jest podobnie. Z początku zła nie widać, widzą je tylko „ciemnogrodzianie”. Tolerowanie szyderstw z Boga prowadzi jednak szybko do lekceważenia Go. Za tym zaś idzie także lekceważenie Jego prawa. A wtedy żadne uwzględniające dobro wspólne zasady już nie obowiązują, liczy się tylko, co kto chce. Rację ma ten, kto jest silniejszy, kto jest w stanie innych sobie podporządkować. I wracają dyktatorzy.
Tak, pod niektórymi względami ludzie Starego Testamentu na pewno byli od ludzi naszych czasów roztropniejsi. Warto więc Biblię czytać. Spokojnie, bez chęci ciągłego oceniania tamtych wydarzeń i tamtych opinii. Tak by zrozumieć tamten sposób myślenia. A wtedy dopiero ocenić, zastanawiając się, czy jednak wizja Boża nie jest słuszniejsza. No i oczywiście spróbować do prezentowanych w Biblii ideałów doróść.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.