Trwa dramat uchodźców z tzw. karawany, która przeszła z Ameryki Środkowej do granicy ze Stanami Zjednoczonymi w Meksyku.
Szli setki, a nawet tysiące kilometrów, aby dostać się do lepszego świata. Zostali zatrzymani na granicy i dziś nie widać dla nich dobrego rozwiązania.
O sytuacji migrantów w wywiadzie dla Radia Watykańskiego mówi włoski skalabrynianin, który od ponad 30 lat pracuje w tamtym regionie Meksyku o. Flor Maria Rigoni.
"Według mojej opinii, człowieka, który już ponad 30 lat pracuje na granicach, na misjach w Meksyku, karawana ta daje do myślenia. Powiedziałbym to tak: ruszyły się peryferie. Zgromadzono ich około 20 km od granicy. W Tijuana, gdzie znajduje się granica ze Stanami Zjednoczonymi, teraz jest zimno, panuje pora deszczowa, strategia jest następująca, poczekać, aby się powoli rozeszli, jeden po drugim – uważa o. Rigoni. - Większość z nich to ludzie prości. Dowiedzieli się, że na północ idzie karawana i dołączyli się do niej. Wielu z nich już rozproszyło się po Meksyku, wielu powróciło do swoich krajów. Jedno, na co chciałbym zwrócić uwagę to ogromna desperacja tych ludzi, oni nie mają nic do stracenia. O migracji z Ameryki Środkowej trudno już mówić, że to migracja ekonomiczna, oni migrują, aby przeżyć. Poziom przestępczości jest tam przeogromny, a przemoc nadzwyczaj okrutna. Na granicy przyjmowaliśmy ludzi, którzy mają jeszcze w nogach, klatkach piersiowych odłamki po nabojach, otwarte rany, po ciosach maczetami'.
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.