O niezwykłej macierzyńskiej miłości mówi Wanda Wajda, autorka książki „Dziecko z Kalkuty”.
A już chciałam zapytać: po kim Pani to ma...
Stanowczo po rodzicach! Mama otwarta i kochająca, ojciec twardy i odważny. Uczył mnie wszystkiego, zachęcał do działań, pokazywał świat i mówił, że muszę być dwa razy lepsza we wszystkim od braci. Jeździłam konno, na nartach. Ojciec uczył mnie zdobywania świata w sposób niekonwencjonalny: kazał skakać z wysoka na kopę siana. Ja bałam się przestrzeni, nie widziałam nic i skakałam. Ojciec nauczył mnie zamiłowania do matematyki, dystansu do siebie i waleczności. Może dlatego udało mi się potem przeprowadzić pięcioletni proces adopcyjny Scholi, gdy właściwie wszyscy mówili, że to niemożliwe, bo Polski z Indiami nie łączy odpowiednia konwencja. W skrócie: trzy lata walki w Indiach, potem dwa lata po przyjeździe do Polski i udało się. Scholastyka, w sensie prawnym, została moją córką.
To była od razu pełna adopcja?
Tak, zawsze chciałam pełnej adopcji. Nawet od sędzi usłyszałam pytanie, czy aby nie wolałabym stworzyć dla Scholi rodziny zastępczej. Bo wiadomo, że za tym idą pieniądze. Nie chciałam. Jestem jej zwykłą matką. A Schola moją córką: wymagającą troski, pracy, nieśpiącą po nocach, ale jednocześnie bardzo dowcipną mimo silnego autyzmu. Przykład: mówię głośno, że następny dzień będzie dla mnie trudny, bo odbędzie się promocja mojej książki. I dodaję: „Boże, czy ja przeżyję ten dzień?”. Schola, teoretycznie nieobecna, odwraca się i mówi z szelmowską miną: „Nie, nie, nie”, po czym zatacza się ze śmiechu. Schola jest do tego bardzo uparta i konsekwentna: gdy chce coś przekazać, będzie dotąd kombinować, aż jej się to uda. Dodam, że komunikacja z nią do najłatwiejszych nie należy.
Uparta po matce.
Tak. I pogodna mimo ograniczeń.
Obecnie Pani trochę widzi, jednak w momencie adopcji nie widziała Pani wcale. Czy brak wzroku pomógł w zrozumieniu Scholi? Czy raczej utrudnił opiekę nad nią?
Jedziemy na tym samym wózku. Mimo że trochę widzę, rozumiem Scholę. Nie da się opowiedzieć, jak to jest żyć bez wzroku. Ja nie muszę się wczuwać, zastanawiać, bo po prostu wiem, co czuje Schola. Owszem, obecnie widzę – mówią, że to cud. Opisałam ten cud w książce „Dziecko z Kalkuty”, jednak dla mnie cud to po prostu łaska. A każda łaska to zadanie. Jeśli fakt, że trochę widzę mimo zaniku nerwu wzrokowego i odwarstwienia siatkówki w oku, jest cudem, to po coś ten cud był. Chociażby po to, żeby właściwie pomóc Scholi. Lub po to, by widzieć, gdy miga (porozumiewa się rękoma), albo żebyśmy rzadziej wpadały w dziury, gdy idziemy warszawską ulicą. Ileś lat mogłam jeździć z nią, dzięki wzrokowi, na rowerze. Wszystko jest po coś, a Pan Bóg jest najlepszym reżyserem.
Trudno było napisać książkę o tak osobistych doświadczeniach?
Książka faktycznie jest osobista i kosztowała mnie dużo. Ale miałam świadomość, że musi być albo osobista, albo żadna. Nie lubię żyć w iluzji i udawać. Jestem, gdzie jestem, jestem, kim jestem, a książka to też rodzaj świadectwa. Wprost w niej pokazuję, że nie tylko ja dałam siebie Scholi, ale też Schola daje mi tyle, ile się w głowie nie mieści. Czasem szukamy wielkich cudów, ale przecież codziennie dzieją się małe cuda. Wystarczy je zauważyć, a potem odpowiednio spożytkować.
Doświadcza Pani momentów zwątpienia?
Oczywiście, bo jestem tylko, i aż, człowiekiem, a każdy człowiek musi się zmagać. Zmagać i wciąż wybierać. Przecież to nie jest tak, że raz na zawsze jesteś dobry, empatyczny, działający, wrażliwy. Trzeba o to walczyć codziennie, realnie myśląc o tym, kim chce się być. To nie jest nam na ziemi dane raz na zawsze. Ot, wiele razy mam ochotę ostrzej przygadać, gdy na ulicy ktoś skomentuje Scholę. Ale po co? Jeśli na placu zabaw komuś Schola przeszkadza, to niech sobie idzie gdzie indziej. Ja się z córką nie ruszę. Kiedyś usłyszałam tekst tatusia do dziecka: „Chodź stąd, bo się od niej zarazisz”. Odpowiedziałam panu, że to dobrze, że chociaż głupotą nie można się zarazić.
Ale to zabolało…
Nie. Jestem, jaka jestem, nie będę udawać, że jestem kimś innym. Moja córka podobnie. Mnie to raczej prowokuje do refleksji: dlaczego ludzie nie myślą? Przecież nie wiadomo: co będzie jutro ze mną, z moimi dziećmi? Czy aby na pewno jutro będziesz pełnosprawny? Negatywne reakcje (na szczęście rzadkie) na mnie i Scholę mają też ogromną przeciwwagę w postaci dobrych ludzi wokół nas. Dobroci jest więcej. Pokoju i radości też. Ja się staram nie narzekać, bo im człowiek bardziej narzeka, tym jest biedniejszy. Zabiera przyjemność z życia sobie i innym. A ja bardzo kocham życie. Schola podobnie.
A o co się Pani modli?
Tak naprawdę o jedno. Modlę się za biologicznych rodziców Scholi. Żeby Bóg był dla nich miłosierny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.