Była gotowa nieść pomoc bliźnim o każdej porze dnia i nocy. W czasie niemieckiej okupacji matka Matylda Getter ocaliła życie kilkuset żydowskich dzieci. Jej dzieło upamiętni powstające w Warszawie Muzeum Ratowania Dzieci Żydowskich.
Matusia nie przechodziła obojętnie obok nikogo, miała zawsze otwarte serce i dar zjednywania sobie ludzi. Będąc osobą ogromnie wrażliwą na biedę, poświęcała potrzebującym każdą wolną chwilę. Jednocześnie prowadziła ascetyczny tryb życia, przeznaczała wiele czasu na modlitwę – mówi GN s. dr Teresa Antonietta Frącek ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Historyk i archiwistka wspólnoty, do której należała matka Getter, od kilkudziesięciu lat zbiera materiały na temat działalności sióstr ratujących Żydów. Jej badania potwierdzają zaangażowanie ponad stu franciszkanek w akcję, którą kierowała charyzmatyczna przełożona prowincji warszawskiej.
„Nie wiem, co bardziej ceniłam u Matusi: czy męski rozum, czy delikatność kobiecą, czy szybkość decyzji, czy zmysł organizacji, czy zawsze trafne rozstrzygnięcia, czy niewyczerpaną cierpliwość w udzielaniu się wszystkim” – pisała o matce Getter jej dobra znajoma Maria Niklewicz. Silny charakter zakonnicy okazał się niezbędny do rozpoczęcia działań obarczonych ogromnym ryzykiem dekonspiracji. Strach zaglądał siostrom w oczy każdego dnia, ale nie rezygnowały. Postanowiły kierować się ewangeliczną zasadą ratowania innych nawet za cenę własnego życia.
Jedno zdanie
Matylda Getter urodziła się w 1870 r. na warszawskiej Woli. Była najstarsza z dziesięciorga rodzeństwa. Jedna z jej sióstr także zdecydowała się na życie zakonne, inna, jako osoba świecka, blisko współpracowała ze Zgromadzeniem Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. W dorosłym życiu matka Getter najlepszy kontakt miała ze swoim najmłodszym bratem, który wspierał ją w ratowaniu żydowskich dzieci.
Powołanie do życia zakonnego Matylda zaczęła odkrywać już w dzieciństwie, którego dużą część spędziła w pensji dla dziewcząt przy ul. Żelaznej 97. Długo nie zdawała sobie sprawy z faktu, że w placówce założonej przez abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego nauczycielki są siostrami zakonnymi. Nauczanie i wychowanie oparte na chrześcijańskich wartościach zaowocowało pragnieniem całkowitego oddania się Bogu. W wieku kilkunastu lat Matylda postanowiła porozmawiać na ten temat ze spowiednikiem. W kościele przy ul. Senatorskiej usłyszała wtedy jedno krótkie zdanie: „Pójdziesz do Rodziny Maryi, bo teraz trzeba ratować biedne dzieci i służyć krajowi”. – Wzięła sobie te słowa do serca, uczyniła z nich ideę przewodnią swojego życia – wyjaśnia s. Frącek.
W wieku 17 lat Matylda wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Formację rozpoczynała w stolicy, ale szybko przeniesiono ją od Odessy, gdzie po złożeniu ślubów zdobyła kwalifikacje pedagogiczne. Gdy kilka lat później trafiła do Petersburga, powierzono jej zakład, w którym opiekowała się sierotami, ubogimi i osobami starszymi.
Wojna i niepodległość
W 1908 r. s. Matylda wróciła do rodzinnego miasta. Została wówczas wybrana na przełożoną domu zakonnego przy ul. Żelaznej, przy którym nadal funkcjonowały sierociniec i pensja dla dziewcząt. Historia zatoczyła koło: w starych, dobrze znanych murach matka Getter musiała odnaleźć się w nowej roli. Z zapałem zabrała się do pracy, rozbudowując i usprawniając infrastrukturę służącą do pomocy ubogim. W czasie I wojny światowej otworzyła kuchnię, w której przygotowywano posiłki dla 450 osób dziennie. Z jej inicjatywy uruchomiono także szpital, w którym franciszkanki opiekowały się rannymi żołnierzami.
Po zakończeniu wojny i odzyskaniu przez Polskę niepodległości s. Matylda otworzyła świetlicę dla niedożywionych dzieci oraz dom dla repatriantów ze Wschodu. Ponadto w okresie międzywojennym utworzyła kilkanaście nowych domów dziecka, przedszkoli i szkół. – Jej wysiłek doceniono. W 1925 r. otrzymała Order Odrodzenia Polski z Krzyżem Oficerskim, a kilka lat później nadano jej Złoty Krzyż Zasługi – mówi s. Frącek.
Trzy lata przed inwazją Hitlera na Polskę matka Getter została przełożoną rozległej prowincji warszawskiej, w której skład poza stolicą wchodziły m.in. Ostrołęka, Augustów i Raków. Jej opiece powierzono ponad 400 sióstr zakonnych. Kiedy nad Europą krążyło widmo kolejnej wojny, która miała zrujnować nasz kraj, s. Matylda zbliżała się do siedemdziesiątki. Szybko okazało się, że zaawansowany wiek nie jest dla niej przeszkodą w podjęciu walki o życie kolejnych osób.
Błogosławieństwo Boże
Zbudowana przez matkę Getter sieć sierocińców w połączeniu z 44 domami zakonnymi, które miała pod swoją opieką, stanowiła świetne zaplecze pomocy dla ludzi dotkniętych wojną. Przez placówki prowadzone przez siostry przewijali się wysiedleńcy, bezdomni, żołnierze, ranni i osoby ścigane przez Niemców. Franciszkanki nie tylko dawały im jedzenie i dach nad głową, ale także załatwiały dokumenty umożliwiające ucieczkę.
Jedną z ważniejszych grup, które otrzymały pomoc od zgromadzenia, były uwięzione w getcie żydowskie dzieci. Dzięki ludziom dobrej woli przybywały do domów zakonnych w koszach z brudną bielizną, beczkach i pod workami warzyw. Wśród nich znajdowały się niemowlęta odjęte od piersi matek tuż przed egzekucją. Ich przewożeniem na drugą stronę muru zajmowały się także same zakonnice. Groziła im za to śmierć lub transport do obozu koncentracyjnego. – Matka Getter bardzo bała się o swoje siostry, jej sekretarka wspominała, że „drżała jak osika”. Zdając sobie sprawę z ryzyka, nikomu nie odmówiła jednak wsparcia. Swoim podwładnym powtarzała: „Jeśli ktoś przychodzi do nas i prosi o pomoc, to znaczy, że Pan Bóg go przysyła. W imię Chrystusa nie wolno nam odmówić” – mówi s. Frącek.
Franciszkanki wystawiały dzieciom metryki chrztu, a następnie postarzały papier, naświetlając go lampą kwarcową. Wyposażeni w fałszywe dokumenty Żydzi, podobnie jak inne ofiary wojny, znajdowali schronienie w placówkach prowadzonych przez siostry. O ich przyjeździe informowano zakonnice telefonicznie przez umówione hasło: „Czy przyjmie siostra błogosławieństwo Boże?”.
Tlenione włosy
Uratowane żydowskie dzieci były traktowane tak samo jak polskie. Na co dzień uczęszczały do szkół prowadzonych przez zakonnice, a w wolnym czasie brały udział w zabawach i konkursach. Dobrą atmosferę panującą w sierocińcach i domach zakonnych burzyły jednak częste kontrole gestapo. Żeby zmniejszyć ryzyko dekonspiracji, siostry tleniły dzieciom włosy, przyklejały opatrunki na nosy i bandażowały im twarze. W czasie rozmów z Niemcami matka Getter zachowywała spokój, zaprzeczając zarzutom, jakoby miała ukrywać Żydów.
Wypracowany przez siostry system pozwolił przetrwać prześladowanym lata okupacji. Zakonnice uratowały w sumie 500 żydowskich dzieci i 250 dorosłych. Ta liczba nie obejmuje osób, które dzięki pomocy franciszkanek trafiły do mieszkań prywatnych i także zostały ocalone z Holokaustu. – To wszystko było możliwe dzięki współpracy kilku instytucji, m.in. Żegoty, Rady Głównej Opiekuńczej, a także Wydziału Opieki Społecznej miasta stołecznego Warszawy, który finansowo wspierał akcję ratowania Żydów – mówi s. Frącek.
Po zakończeniu wojny matka Getter otworzyła zakład dla osób starszych. Kiedy chciano jej odebrać lokal, nie powiedziała ani słowa, tylko usiadła i zaczęła się modlić. Osoby odpowiedzialne za przeprowadzenie eksmisji nie potrafiły jej ruszyć z krzesła, postanowiły pozostawić mieszkanie potrzebującym. – Kiedy była już słaba, swoją bierną, ale stanowczą postawą i tak zwyciężała – zauważa s. Frącek.
W 1985 r. s. Matylda pośmiertnie otrzymała medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Już wkrótce osoby odwiedzające Warszawę będą mogły dowiedzieć się więcej na temat jej wielkiego dzieła. W sierpniu br. wmurowano kamień węgielny pod budowę Muzeum Ratowania Dzieci Żydowskich im. m. Matyldy Getter.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).