Ks. Jan Bosko pewno z radością patrzyłby na alternatywną akcję swych współbraci, którzy przez konkret życia starają się postawić tamę nielegalnej migracji z Afryki.
Ten projekt to takie czytanie rzeczywistości, by odnaleźć w niej powołanie do konkretności, od początku charakteryzujące salezjanów. Ktoś powie kropla w morzu potrzeb. Zdają sobie z tego też sprawę i salezjanie. Podkreślają jednak za Matką Teresą z Kalkuty, że nie może zabraknąć tej kropelki dobra, i zakasują rękawy. O co chodzi? Otóż duchowi synowie św. ks. Bosko, którzy pracują w wielu zapomnianych przez Boga i ludzi zakątkach Afryki zauważyli, że praca u podstaw może w mikroskali zapobiec nielegalnej migracji, a co za tym idzie bardzo często handlowi żywym towarem. Ich program „Stop handlowi ludźmi” prowadzony jest już trzeci rok na razie w sześciu krajach: Etiopii, Ghanie, Senegalu, Mali, Nigerii i Liberii. Opiera się ona na trzech prostych filarach: prawdziwa informacja o tym, co czeka migrantów próbujących nielegalnie dostać się do Europy, formacja zawodowa, udzielanie mikrokredytów na korzystnych warunkach.
Program wdrażany jest w życie przy wsparciu lokalnych władz i mediów (szczególnie popularnego w Afryce radia), ale akcja informacyjna prowadzona jest również w kościołach, na targowiskach, czy w barach, czyli wszędzie tam gdzie można spotkać ludzi. „Wiele osób, którym udało się dostać do Europy nigdy nie opowie najbliższym o gehennie przez jaką musiały przejść. Często prezentują podróż i nowe życie jak wakacje all inclusive, co napycha rzesze kolejnych nieszczęśników w ręce oszustów i handlarzy ludźmi” – podkreśla koordynujący projekt ks. Giampietro Pettenon. Stąd misjonarze najpierw rzetelnie informują o brutalnych realiach drogi do ziemi obiecanej. Nie zatrzymują się jednak na „odstraszaniu”. W salezjańskim duchu starają się ludziom dać fach do ręki, a co za tym idzie szansę na godne życie. Idą w tym z duchem czasów. Stąd obok kroju i szycia, elektryki czy rolnictwa uczą chociażby obsługi komputera.
Nie dają ryby, tylko przysłowiową wędkę. Ale na tym się nie kończy. Stwarzają też swym podopiecznym możliwość wzięcia korzystnych mikrokredytów, tak by mogli w praktyce już na swoim wprowadzać w życie zdobyte umiejętności. Na początku kredytów udzielali sami misjonarze. Okazało się jednak, że często trudno było wyegzekwować ich zwrot (misjonarz wybaczy), a co za tym idzie udzielanie pomocy kolejnym potrzebującym. Salezjanie weszli więc w układ z małymi spółdzielniami i bankami, które udzielają pożyczek dzięki wsparciu dobrodziejów misji, a którym łatwej egzekwować zwrot zaciągniętego kredytu. Ludzi, których wykształcili i którym udało się w mniejszym lub większym biznesie wykorzystują potem jako nauczycieli. Bo kto, jak nie ten, który wyszedł z nędzy dzięki swej pracy może lepiej przekonać drugiego, że warto zakasać rękawy i spróbować poprawić swój byt, nie opuszczając przy tym rodzinnej ziemi.
Do tej pory z projektów skorzystało już 18 tys. Afrykanów. W większości kobiet, często matek. To one są kołem zamachowym afrykańskiej gospodarki. I tak jeszcze na marginesie o studniach z czystą wodą, które mogą być pierwszym krokiem do nieemigrowania. Wydaje się nam to niewyobrażalne, ale w afrykańskich realiach tak właśnie jest. I wiedzą o tym dobrze salezjanie. „Stop handlowi ludźmi” mówi się więc również drążąc kolejne studnie i dając ludziom życiodajną wodę. Salezjańskie powołanie do konkretności rodzi się z czytania rzeczywistości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.