– Razem budowaliśmy domy dla sierot i biednych. Przychodzili, pracowali za darmo, modlili się całą noc. A później wzięli maczety… – o. Sylwester Potoczny, karmelita bosy, zawiesza głos.
Akurat poszedłem zabezpieczyć Eucharystię, bo dostaliśmy ostrzeżenie, że rebelianci nadchodzą. Zatrzymali mnie, kiedy wracałem z kościoła. Uznali mnie za Francuza. Powiedzieli: „Klęknij”. A ja w mojej chłopskiej ambicji się zawziąłem, że nigdy nie klęknę w poniżeniu. Przesadziłem… „Zabij mnie, ale mnie nie upokorzysz” – powiedziałem. Ich było około 80. Jeden uderzył mnie kolbą. Upadłem. Wszystkie siły mnie opuściły. Gdy się podniosłem, to już z przekonaniem, że lepiej umrzeć jak lew niż żyć jak pies, jak mówili w Rwandzie. Rzuciłem się na tego, który mnie uderzył. Niewiele mogłem. Wymierzyli we mnie karabiny. „Udowodnij, że jesteś księdzem!” Zaprowadzili mnie do dowódcy, a on mówił już pokojowo. „Padri, nie ma sprawy, tamci to z pierwszego frontu, przepraszam za ich zachowanie”. Tymczasem ludzie z okolicznych wiosek uciekali. Rebelianci byli wszędzie. Wyprowadzili nas z misji i poprowadzili do Ugandy. Tam mieli swoje zaplecze militarne. W Mutolere, w diecezji Kabale.
Ludobójstwo
Byliśmy pod ich przymusową ochroną. Nie bili nas. Pozwolili mi nawet wziąć z misji małego psa. Na stronę ugandyjską przechodziliśmy przez zaminowany teren. Mówili, że wiedzą, gdzie są miny, więc mamy iść za nimi. W Mutolere codziennie nas przesłuchiwali. Trwało to ok. 3 tygodni, do czasu gdy przyjechał miejscowy biskup Barnabas Harerimana. Powiedział, że nas zaprasza do siebie. Był Tutsi, więc go szanowali. Pomógł nam odzyskać nasze samochody, które zabrali rebelianci, abyśmy uciekli. Musieliśmy się przedostać do Konga, bo od strony Ugandy nie moglibyśmy wrócić do Rwandy. Tutsi co prawda nas dopadli, ale pomogły nam wojska kongijskie. Tak udało nam się przekroczyć granicę, dotrzeć do Goma w Kongo, a potem z powrotem do Rwandy, do Butare. Mieliśmy dokumenty od nuncjusza i z ambasady zairskiej. Były bardzo pomocne.
Po tych wydarzeniach przełożony z Butare nie chciał mnie już puścić na północ. Ale nalegałem: „Trzeba jechać do ludzi, którzy są przesiedleni”. Potem on sam też pojechał. Udaliśmy się do Nyakinama. Tam były siostry od Aniołów, Polki. Dojeżdżaliśmy stamtąd do przesiedlonych. Kupowaliśmy żywność dla ludzi.
19 marca 1993 r. podpisano kolejny układ. Rebelianci mieli się wycofać. Wróciłem do naszego klasztoru w Gahunga. Był zniszczony. Sprzątałem ludzkie odchody w całym domu. Zachorowałem na cholerę. Siostry zabrały mnie do Massaka, koło Kigali, bym wyzdrowiał. W tym czasie w Nyakinama wszędzie przy domu miały uciekinierów. Ja byłem na tak mocnych lekach, że nie potrafiłem dokończyć Mszy. Wysłali mnie na leczenie do Belgii. Do Rwandy wróciłem w listopadzie, do naszej parafii w Gahunga. Dojechał ojciec Marcin Sałaciak z Zawoi i Kamil Ratajczak z Poznania, który był przełożonym. Było nas teraz trzech. Sytuacja polityczna się pogarszała. Zabójstwa, zasadzki…
Nadszedł kwiecień 1994 r. W Poniedziałek Wielkanocny zostałem sam. Pojechałem do Nyakinama, do sióstr. Tam były już wojska ONZ, między nimi Polacy. Duch był przygnębiający tego dnia. Wróciłem do domu wieczorem. W środę 6 kwietnia dowiedziałem się, że zestrzelono samolot prezydenta. W czwartek rano po Mszy wziąłem samochód. „Nie chcę pozostać w strefie neutralnej, muszę wjechać do Rwandy”. Wojsko mnie jednak nie wpuściło. Poszedłem na wulkany. Pozostałem tam do soboty. Wiedziałem, że rebelianci są wszędzie. W sąsiedniej parafii był Kaziu Szczepanik, pallotyn. Poszedłem do niego. Przetrwaliśmy tam tydzień. Cały czas strzelali. Aż przyszli rebelianci i wyprowadzili nas znowu do Ugandy. Tam po kilku dniach przyjechali po nas pallotyni z Konga z Rutshuru. Powiedzieli nam, że zaczęło się ludobójstwo, że w Kigali trwa mordowanie…
Pamięć
Kiedy po trzech tygodniach z Konga przedostałem się do Rwandy, widziałem ludobójstwo w Gisengi. Ludzie zabici na ulicach i grupy Interhamwe, które mordowały. Mnie też chcieli zabić. Panowała taka niechęć do białych. Uważali, że biali są winni śmierci prezydenta. To była Rwanda pogrążona w tragedii. Jak to było możliwe? Ludzie, którzy się znali, sąsiedzi… Ta niechęć była wpajana przez polityków, przez rozgłośnie radiowe. Zwłaszcza radio Mille Colinne podsycało nienawiść do Tutsi. Wydaje się, że ta nienawiść miała też podstawy w tym, że Tutsi z południa oddawali swoje dzieci rebeliantom. Hutu na południu mówili: „Widzisz, tam jest rodzina Tutsi, oni posłali syna, a tamci córkę”. Dla nich to był znak, że Tutsi szukają sposobu, jak pozbawić Hutu władzy. Taka piąta kolumna. I te ataki od północy. Po zabiciu prezydenta Hutu wzięli odwet. Wszystko było przygotowane. Trudno wytłumaczyć te mechanizmy. A to byli również ludzie ochrzczeni… Niestety… Ale dla nich bycie Hutu i Tutsi było silniejsze. Znałem jednego księdza z diecezji Butare. Powiedział mi: „Tak jak dla ciebie bycie mężczyzną jest mocniej zakorzenione niż twoje kapłaństwo, tak dla mnie bycie Tutsi jest mocniejsze niż bycie chrześcijaninem”. I tak tam jest. Choć ci ludzie byli kształtowani według ducha chrześcijańskiego, to ciągle pozostawało to na powierzchni. Nie przeniknęło do głębi. Trzeba czasu…
A dziś? Myślę, że tym, co dzieli ludzi, jest ten memoriał, uroczystości upamiętniające masakry z 1994 r. Bo nie tylko Tutsi byli ofiarami Hutu, ale mówi się tylko o nich. A przecież kiedy rebelianci Tutsi wchodzili do kraju, zabijali Hutu. Na naszym terenie tylu zabili… Również potem, w Zairze. I nie wiem, czy przez tamte lata nie zginęło więcej Hutu niż Tutsi. Etni okazało się mocniejsze niż „nie zabijaj”.
Ludobójstwo w Rwandzie
Trwało od 6 kwietnia do lipca 1994 r. Jego sprawcami były ekstremistyczne bojówki plemienia Hutu mordujące ludność plemienia Tutsi. Konflikt sięgał wcześniejszych podziałów społecznych, napięcia pogłębiła polityka kolonialna faworyzująca Tutsi, dodatkowo w 1933 r. Belgowie wprowadzili identyfikatory „przynależności etnicznej”. Po uzyskaniu przez Rwandę niepodległości w 1962 r. Hutu stopniowo odzyskiwali władzę. W 1972 r. w sąsiednim Burundi doszło do ludobójstwa na Hutu dokonanego przez Tutsi, poprzedzonego powstaniem ludności Hutu. W 1978 r. władzę w Rwandzie przejął Juvenal Habyarimana, Hutu. Wprowadził on politykę dyskryminacyjną względem Tutsi. Reakcją była rebelia Tutsi, dążących do odzyskania władzy. W 1990 r. Rwandyjski Front Patriotyczny, dowodzony przez Paula Kagame (obecnego prezydenta Rwandy) zaatakował Rwandę z baz w Ugandzie. Wojna domowa zakończyła się porozumieniem w Aruszy w 1993 r. Radykalni Hutu nazwali prezydenta Habyarimanę zdrajcą i rozpoczęli kampanię nienawiści przeciw Tutsi, co doprowadziło do rzezi w 1994 r.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).