– Razem budowaliśmy domy dla sierot i biednych. Przychodzili, pracowali za darmo, modlili się całą noc. A później wzięli maczety… – o. Sylwester Potoczny, karmelita bosy, zawiesza głos.
W Rwandzie i Burundi od czerwca trwa peregrynacja relikwii św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Polscy karmelici, którzy ją prowadzą, są w Regionie Wielkich Jezior od prawie 50 lat. Byli świadkami przemian, politycznych rozgrywek i ludzkich dramatów. W Rwandzie nabożeństwo do patronki misji ma charakter szczególny. Jest symbolem pojednania i formą przygotowań do przyszłorocznej, bolesnej 25. rocznicy ludobójstwa z 1994 roku. Ale historia tego dramatu nie jest jednowymiarowa. Zaczęła się wcześniej. Ofiary poległy po obu stronach. O tych wydarzeniach opowiada o. Sylwester. Do Rwandy przybył w 1986 r.
Dzban
Są pewne rzeczy, o których głośno się nie mówi. Po ludobójstwie, kiedy Tutsi weszli do stolicy, zamordowano trzech biskupów. Część hierarchów opuściła kraj razem z uciekinierami Hutu. Nasz biskup z Ruhengeri, Foccas Nkwizeye, uciekł do Zairu (Konga). Gdy dwa lata później, w 1996 r., wojska rwandyjskie złożone z Tutsi zaatakowały Kongo, biskup wraz z uchodźcami wracał do Rwandy. Kierowcą był włoski ojciec biały, Josefo Lucetta. Na granicy kazali mu przejechać samemu. Biskup miał wysiąść, aby – jak mówili – przeszedł specjalną drogą dla VIP-ów. Josefo miał go odebrać po drugiej stronie. Gdy potem pytał o biskupa, drwili z niego. „Jaki biskup?” Zamordowali go. Potem dowiedzieliśmy się, że przed śmiercią jeszcze go bardzo upokorzyli, okaleczając. A to był staruszek…
Działanie diabła jest realnością. Gdybym w to nie wierzył… Jak ludzie mogą coś takiego wymyślić? W 1981 r. w Kibeho zaczęły się objawienia Matki Bożej. Byłem kilka razy w tej miejscowości podczas objawień. Przerażało mnie, że wizjonerki mówiły o wojnie religijnej. Przyszła wojna etniczna, a powtarzały „religijna”. Dziś, z perspektywy czasu, to nabiera sensu. Bo diabeł się nią posłużył. Uderzył w religię, obudził podziały w ludziach.
Zawsze byłeś padri mukuru, czyli księdzem proboszczem, aż przychodzą do ciebie, popychają, krzyczą: „Gdzie są ci Tutsi, przyszliśmy ich zabić, poukrywałeś Tutsi!”. I co powiesz? Że tak ich wychowywałeś? Tych ministrantów? Rozmawialiśmy z Heniem (Henryk Cabała, pallotyn), on był tam na północy. Razem trwaliśmy do końca… Pomagaliśmy ludziom. A potem przychodzą po ciebie. Ja im zawsze mówiłem, że to był dla mnie zaszczyt, że oni byli przy ołtarzu… A potem – zobacz, stali się mordercami. No i co ty na to możesz? Co ty możesz? Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono. To byli ludzie zdolni do najpiękniejszego. Razem budowaliśmy domy dla sierot i biednych. Przychodzili, pracowali za darmo, modlili się, czuwali całą noc. A później wzięli maczety…
A dziś? Przyjechał do naszej parafii w Gahunga biskup z Butare na południu. Rozmawiamy, a on mówi, że etni (przynależność etniczna) nie istnieje, że to wymysł białych. „Jak to nie istnieje? Ksiądz biskup tak mówi? Zawsze było” – oponuję. Po którymś razie przyznał „tak między nami”, że etni jest i zawsze było, tylko że teraz w kraju o tym mówić nie wolno. Chcą zapomnieć. Taka próba wprowadzenia pokoju bez rozróżniania. Ale rozróżniają. Pytam ludzi, czemu nie żyją jak bracia. „Nie pozwolę, aby mną rządził Hutu” – słyszę. Prawda jest taka, że Tutsi zawsze dążyli do władzy, a Hutu, będąc w większości, uważają, że to oni powinni rządzić. A jak masz motyw, to środki zawsze się znajdą. I doszło do tragedii.
Ale to nie zaczęło się 7 kwietnia 1994 r., kiedy wybuchło ludobójstwo, lecz wcześniej. 1 października 1990 r., gdy Tutsi weszli od północy. Na marginesie: było to we wspomnienie św. Teresy od Jezusa. Mieliśmy misję na tamtym terenie…
Te obecne rocznice? Każda jest czasem krwawienia ich serc. Ty powiesz, że krwawią Tutsi, bo tylu ich zginęło. Ja powiem, że ci, którzy krwawią, to Hutu, bo to pamiątka ich ostatecznej przegranej, gdy zestrzelono samolot z ich prezydentem. Wtedy dla Rwandyjczyków to był koniec. To kraj patriarchalny. Prezydent, ojciec narodu, wszystkim kieruje. Kiedy mówiłem ludziom „Tutsi przejmą władzę”, oni odpowiadali: „To niemożliwe”. A tak się stało.
Jest lokalna opowieść o tym, jak Bóg przyszedł do Rwandy. Spotkał Tutsi, Hutu i Twa i dał każdemu dzban mleka. Twa, Pigmej, powąchał, odrzucił i pobiegł do lasu. Hutu wziął i wypił. A Tutsi zaczął dziękować, że Bóg jest dla niego taki dobry. To oddaje sposób myślenia – że są wybrani. Użyją wielu słów, abyś był po ich stronie.
Porwanie
Po tym, jak ówczesny prezydent Burundi wyrzucił misjonarzy z kraju, zaczęliśmy misje w Rwandzie. We wrześniu 1990 r. do Rwandy przyjechał Jan Paweł II. Niecały miesiąc później zaczęła się wojna. Wracając ze spotkania z papieżem, trafialiśmy na bariery wojskowe. Mówili nam: „Uważajcie, księża, nie podróżujcie nocami, bo z Ugandy grozi atak”. Rząd był świadomy działań rebeliantów. No i zaatakowali. Tutsi połączeni z wojskami Ugandy. Przepychanki na granicy trwały 4 lata. Przez ten czas wzmagała się niechęć etniczna. Było niebezpiecznie, ale byliśmy odpowiedzialni za tych ludzi. Nie miałbym odwagi wyjechać i spojrzeć im w oczy, wracając dopiero po wszystkim. Zostaliśmy.
Tutsi zajęli tereny północy. Siły rwandyjsko-francusko-beligijskie wypychały ich od południa. Podpisywali jakieś układy, rebelianci zajmowali poprzednie pozycje. Tak było kilka razy. W 1993 r. przyszli do nas na parafię. Byli zaskoczeni, że zastali białych. Dla nich biali to przede wszystkim Francuzi, a ci stacjonowali niedaleko, w Kidaho. My byliśmy w sąsiedniej gminie Nkumba. Ci z Kidaho to żołnierze legionów cudzoziemskich. Widać było po twarzach, że to ludzie wojny. Przyszli kilka razy do nas. Zapewniali, że „nie ma sprawy”, że oni czuwają.
Gdy Tutsi zaatakowali Rwandę, otoczyli ich pozycje w Kidaho. Strzelanina była niesamowita. A potem cisza, pustka. Byli przekonani, że Francuzi się rozproszyli w terenie. I tak dotarli do nas. Było nas trzech, Marek Gromodko z Andrychowa, Eliasz Trybała z Zawoi i ja, wtedy przełożony domu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.