Czasami tracę kontakt z rzeczywistością

Siedzę więc w ławce i powtarzam klasę piątą… i się uczę. Reakcje też mam jak dziecko (i nawet ostatnio mama mi napisała, że dzieciaki mnie lubią, bo widzą bratnią duszę dziecka). Niedawno, też razem z ekipą ze szkoły i moim etatowym przewodnikiem Neżym, który pokazuje mi piękno Tunezji, byłem w Korbusie. Cudo!

Reklama

Pozwólcie teraz, że przeniosę was na momencik do swojego pokoju, który zresztą bardzo lubię. Niech nikt nie myśli, że długo w nim przebywam. Piszę o nim, bo ma po prostu swój klimat i okno, które chwyta tyle różnych dźwięków i potrafi przekazywać tyle różnych doznań. Nie ma chyba takiego drugiego okna na świecie... Czasami będąc tutaj tracę kontakt z rzeczywistością, to znaczy poczucie gdzie właściwie jestem. Niektóre dźwięki, miejsca, osoby tak do złudzenia przypominają mi miejsca, które znam z Polski, że się w swoich myślach zapominam. Zresztą takie zapominanie zdarza mi się przy innych też okazjach. W przypływie wzniosłych uczuć czy przebywania w czyimś towarzystwie, które sprawia mi wiele radości, zaczynam mówić po polsku, wyrażając spontaniczne swoje uczucia, dziwiąc się, że mnie nikt nie rozumie. Chociażby to miejsce w przydrożnym barze, który ostatnio odwiedziliśmy, żegnając cudny Korbus… Gdy pan obsługujący nasze miejsce podszedł i zapytał się co chcemy, pospiesznie po polsku wyjaśniłem mu, co chcę. Popatrzył się dziwnie, nie wiedziałem dlaczego.

Cisza zawieszona w ciepłej nocy i nagle ryk motoru

A no właśnie. Odnośnie miejsca, w którym jadłem trzeba narysować przestrzeń, w której się znalazłem. Bardzo ruchliwa ulica w stronę Tunisu, czteropasmówka. Kurzu, co nie miara. Zjeżdżamy do baru. Ubita krowa lub owieczka, nie wiem, wisi przed moimi oczami. Mięso, które widzę zawieszone na haku musi tutaj zwisać już dość długo. Obok tego mięsa na hakach wiszą kiełbasy (podobne w wyglądzie do naszych kabanosów lub malutkich parówek). Choć już się ściemnia, nie można nie zauważyć kłębiącego się kurzu. Mięso wisi 5 metrów od drogi nie wzruszenie. W restauracji miło rozbrzmiewa tunezyjska melodia. Po wypowiedzeniu zamówienia pan idzie i okraja z tego mięsa kawałek dla nas. Idzie do pobliskiego grilla i piecze. Tak samo z malutkimi, jak się później okazało, pysznymi kiełbaskami. Następnego dnia tylko Richard – Anglik, przyjaciel Negiego - ponoć miał rewolucję, ale ja czułem się świetnie. Danie podane z pysznym okrągłym chlebkiem, również pieczonym na naszych oczach metr od ulicy (gdyż grill prawie wchodził na samochody), smakowało wyśmienicie! Naprawdę! I do tego cola z arabskimi literami, zimna! Niebo w ustach.

Wracając jednak do tych zapomnień w wyniku różnych dźwięków i zdarzeń, które dotykają mnie w ciągu dnia przez moje okno w pokoju (chyba nigdy nie opanuje moich rozbieganych myśli, które w podobnym stylu przelewają się na klawisze czy papier). Właśnie teraz, gdzieś w oddali usłyszałem ryk motoru – takiego, który najpierw rozgrzany do czerwoności stoi w miejscu, a potem jak koń spłoszony rusza cwałem przed siebie, wyłaniając się z ciemności i przez tę ciemność połykany robi przy tym dużo hałasu. Ten ryk przypomina mi lata spędzone w Łodzi. Tam też tacy kaskaderzy grali swoją melodię przy ulicy Piłsudskiego, przylegającej do naszej ulicy seminaryjnej. Cisza zawieszona w ciepłej nocy i nagle ryk motoru…

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama