O osobistym odkryciu Betlejem, pieluchach Jezusa i znaczeniu szarej codzienności z ks. Henrykiem Seweryniakiem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.
Ks. Henryk Seweryniak – kapłan diecezji płockiej, profesor teologii fundamentalnej na UKSW i w płockim seminarium duchownym
Ks. Tomasz Jaklewicz: Pamięta Ksiądz swoją pierwszą wizytę w Betlejem?
Ks. Henryk Seweryniak: – Od 25 lat uczę teologii i zawsze w okolicy Bożego Narodzenia powtarzałem studentom: „Ja do Ziemi Świętej nigdy nie pojadę, bo to mi nie jest potrzebne. Mam swoje Betlejem, swoją Jerozolimę”. Nie chcę niszczyć tego krajobrazu, który zbudowałem w sobie przez mój dom rodzinny, seminarium, teologię. Ale w końcu Pan Bóg wziął mnie za rękę.
I zaprowadził Księdza do Betlejem…
– To jest historia bardzo osobista. W 2000 roku moja siostra Lucyna, karmelitanka, znalazła się w Betlejem. Wcześniej studiowała polonistykę na KUL-u, była redaktorką Encyklopedii Katolickiej, została karmelitanką w Dysie. W roku 2000 ówczesny łaciński patriarcha Jerozolimy Michel Sabbah przyjeżdża do księdza prymasa z prośbą: „Jedno z najważniejszych miejsc dla palestyńskich chrześcijan – Karmel w Betlejem zamiera, pomóżcie nam”. Karmel stworzyła pierwsza Palestynka wyniesiona na ołtarze, bł. Mariam Baouardy. Urodziła się pod Nazaretem, a ostatnie lata swojego niezwykłego życia spędziła w Betlejem i tam jest pochowana. Kilka polskich karmelitanek zdecydowało się na wyjazd do Betlejem i odnowienie tego klasztoru, wśród nich moja siostra. W 2002 roku trafiłem więc po raz pierwszy do Ziemi Świętej.
Jakie były pierwsze wrażenia?
– Nie zapomnę pierwszego haustu powietrza po wyjściu z samolotu. Oddycham tym samym powietrzem, którym oddychali Jezus, Maryja, Józef… I jestem w Betlejem. Jest świt, pamiętam pianie kogutów, nie ma jeszcze muru, dogasa intifada. Betlejem jest bez pielgrzymów. Idę do bazyliki, wchodzę do groty, jestem tam kilkanaście minut sam. Myślę sobie: „Panie Jezu, aleś mnie wziął za rękę”. Wchodzi do tej groty Palestyńczyk. Nie wiem, czy był chrześcijaninem, czy muzułmaninem. Pada przed tą gwiazdą w najgłębszym geście pokory i zamiera tak na długich kilka minut. Ja klęczałem w głębi groty. To jest mistyczny moment. Przychodzi mi do głowy, że ten człowiek żegna się z Ziemią Świętą. Bo chrześcijan jest tam coraz mniej, masowo wyjeżdżają, może on także.
Ziemia Święta pomaga dotknąć realności, historyczności Jezusa. Jak wygląda konfrontacja z naszymi wyobrażeniami, z Jezusem naszej wiary?
– Dzięki mojej siostrze Betlejem stało mi się bardzo drogie. Jestem tam niemal każdego roku na tydzień czy miesiąc. Tam wpadłem na myśl napisania książki „Geografia wiary”. Inspiracją był łaciński napis na gwieździe betlejemskiej: Hic de Virgine Maria Jesus Christus natus est, czyli „Tu z Dziewicy Maryi narodził się Jezus Chrystus”. To hic, czyli „tu”, jest czymś wstrząsającym. Kiedy Jan Paweł II przygotowywał Kościół do obchodów Jubileuszu Roku 2000, zaczął często używać terminu „geografia wiary” albo „geografia zbawienia”. Jan Paweł II mówił, że tak jak są pewne szczególne momenty łaski, które nazywamy kairos, tak samo są pewne miejsca, które Bóg wybrał, żeby tam ujawnić swoją miłość, swoją wolę, dokonać zbawienia. George Weigel opiera swoją książkę „Listy do młodego katolika” na wybranych miejscach w Ziemi Świętej, ale pojawia się tam też grób ks. Jerzego Popiełuszki czy kościół dominikanów w Krakowie. Chrześcijaństwo nie jest mitem, jest czymś zakorzenionym w konkretnym czasie i konkretnej historii. Bóg czyni naszą ludzką historię swoją. Bóg chce, by nasza historia stała się Jego historią.
Każdy z nas ma własną geografię wiary?
– Benedykt XVI, kiedy odwiedza Wadowice, cytuje Goethego: „Kto chce zrozumieć poetę, powinien udać się do jego kraju”. I mówi, że aby zrozumieć Jana Pawła II, trzeba dotknąć miejsc z nim związanych. Ks. Janusz St. Pasierb w swojej genialnej książce „Czas otwarty” wspomina miejsca związane ze swoją wiarą: gdzie był chrzczony, gdzie biegał przez kałuże na katechezę, kościółek, w którym drżał, przyjmując Pierwszą Komunię św. Każdy z nas ma swój Nazaret, swoje Betlejem, swoją Jerozolimę.
Czy ten rodzaj patrzenia na nasze życie nie wynika właśnie z tajemnicy Wcielenia?
– Teologowie w historii wciąż pytali: Cur Deus homo? (dlaczego Bóg stał się człowiekiem?). Sformułowano już w starożytności odpowiedź: „To, co nie zostanie przyjęte, nie może zostać odkupione”. Dlatego Bóg przyjął na siebie człowieczeństwo. Bliskie jest mi zdanie z katechizmu: „Wcielenie dokonuje się w tym celu, żeby człowiek mógł naśladować Jezusa Chrystusa”. Ja w Ziemi Świętej, nazywanej Piątą Ewangelią, ciągle odkrywam to wezwanie: „Masz Kogoś, za kim możesz pójść”. Naśladowanie oznacza wkładanie swoich stóp w ślady Jezusa. Ważne jest to, że „owinęła Go w pieluszki”, i to, że Jezus siada zmęczony przy studni, Jego płacz i smak octu, którym Go pojono na krzyżu. Możemy odkrywać te ludzkie ślady Jezusa we wnętrzu naszego życia, zarówno w dramatycznych momentach, jak i tych radosnych. Pomyślmy o dramacie ucieczki do Egiptu, ilu ludzi dzieli ten sam los wygnańców. Ilu dzisiejszych Betlejemitów musi się w tym odnajdywać? W 1948 roku większość mieszkańców była chrześcijanami, dzisiaj najwyżej 20 proc.