Kościelni - ich pracę mało kto dostrzega. Wyobraźmy sobie jednak sytuację, że nikt nie opiekuje się przedmiotami potrzebnymi do sprawowania Mszy św. i samą świątynią.
Piekarz i kościelny
W tym roku mija trzydzieści lat od momentu, kiedy kościołem zajmuje się Piotr Opasek z kościoła pw. św. Kazimierza w Chełmsku k. Rokitna. – To była Wigilia. Nie było komu zajmować się zakrystią. Mąż był w pracy. Zaryzykowałam i poszłam do proboszcza ks. Stanisława Kłóska po klucze od kościoła. Pomyślałam, że najwyżej mąż będzie zły i oddam je na Pasterce – opowiada z uśmiechem żona Janina, która przyczyniła się do tego, że mąż został zakrystianem. Od tej pory pan Piotr jest kościelnym, choć, jak przyznaje, pierwsze dni nie były łatwe. – Miałem tremę szczególnie za pierwszym razem na Pasterce. Długo zastanawiałem się, jak wyjść z tacą. Z czasem wszystkiego się nauczyłem. I tak ja – piekarz – stałem się kościelnym – mówi zakrystian.
Żona jednak nie zostawiła pana Piotra bez pomocy. Zastępuje męża, gdy ten musi wyjechać lub jest chory. Prowadzi także nabożeństwa majowe i Różaniec. Pierze także alby, obrusy i bieliznę kielichową. – Ale to mąż prasuje i nie wstydzi się tego. Prawdziwy mężczyzna powinien umieć to robić – podkreśla żona. – Żona rządzi w domu, a ja w zakrystii – śmieje się pan Piotr. Jak zauważa małżeństwo, w czasie tych trzydziestu lat praca kościelnego niewiele się zmieniła. Niestety, zmienia się jedno – mniej ludzi przychodzi na Mszę św. – Sami zawsze chodziliśmy i swoje dzieci tak wychowywaliśmy. A teraz demokracja, można iść, a ludzie nie mają czasu – mówią państwo Opasek.
Wciąż na posterunku
Kościelnym jest już ponad 57 lat. – To nie tak dużo – śmieje się Zygmunt Kaszewski z Jasienia. Urodził się 8 października 1928 roku w Lubawie na Pomorzu. Po wojnie chciał nawet zostać księdzem w Zgromadzeniu Misjonarzy Oblatów, ale jego droga potoczyła się inaczej. W 1952 roku trafił do Jasienia. Tu zamieszkał, zaczął pracować, ożenił się i służył przy ołtarzu. – Gdy na odpuście zabrakło kościelnego, przyszedł do mnie ówczesny proboszcz ks. Tytus Korczyk i poprosił o pomoc. I tak zostałem – opowiada pan Zygmunt. Kolejnymi proboszczami byli tu ks. Zygmunt Głowacki, ks. Benedykt Pacyga, ks. Franciszek Ptak, ks. Jan Sidorowicz i wreszcie ks. Roman Wróbel.
Proboszczowie się zmieniali, ale przez cały czas w kościele na posterunku był ten sam zakrystian. – Przez te lata kościół się bardzo zmienił. Za każdego proboszcza coraz bardziej piękniał – zauważa kościelny. W 1990 roku Zygmunt Kaszewski przeszedł na emeryturę, ale nadal codziennie jest w kościele. W dni powszednie dzwoni na pierwszą Mszę św. już o godzinie 6.30. Później jeszcze wieczorem. Nie siedzi jednak w zakrystii, ale codziennie przyjmuje Komunie św. – W niedzielę jak przyjdę o godzinie 7.00 rano, tak dopiero o 14.00 idę do domu, a potem jeszcze przychodzę wieczorem – opowiada pan Zygmunt. – To nie jest trudna praca, ale żeby to dobrze robić, trzeba to polubić. No i potrzebna jest także wiara. Bez tego nie można być kościelnym – dodaje.