O sztucznym zapłodnieniu, otwieraniu furtki na zło i eurosierotach z biskupem Grzegorzem Kaszakiem rozmawia Szymon Babuchowski
Więc mówimy „nie”, ale co dalej? Co z tymi parami, które mają problemy z płodnością?
– Kościół jest zawsze blisko człowieka cierpiącego. Dlatego wzywamy lekarzy, żeby pracowali nad nowymi metodami leczenia. Zachęcamy polityków, żeby rozsądnie przekazywali fundusze pieniężne na prowadzenie badań nad przyczynami bezpłodności. Są przecież takie formy leczenia bezpłodności, które odpowiadają zamysłowi Pana Boga. Jednak Kościół – podobnie jak w naturalnych metodach planowania rodziny – nigdy nie powie: ta czy tamta metoda jest najlepsza. Pozostawia ten wybór małżonkom. Jeśli pojawiają się nowe metody, trzeba czasu, żeby im się przyjrzeć.
Coraz częściej w tym kontekście pada hasło „naprotechnologia”. Czy Ksiądz Biskup ma już jakieś zdanie na ten temat?
– Ponad rok temu odbyło się spotkanie w Rzymie, na które organizatorzy zaprosili też przedstawicieli Watykanu. Był tam m.in. doktor Hilgers z Instytutu Pawła VI w Stanach Zjednoczonych, twórca tej metody. Przedstawił on, wraz z innymi ekspertami lekarzami, tę technikę i nie wzbudziła ona zastrzeżeń moralnych. O sprawy techniczne, medyczne trzeba pytać lekarzy. Natomiast wydaje się, że z moralnego punktu widzenia naprotechnologia jest zgodna z zamysłem Pana Boga. A ponadto przynosi efekty.
Czy spory wokół tematów bioetycznych świadczą o tym, że rodzina jest dziś szczególnie zagrożona?
– Pan Bóg od początku chciał, aby życie ludzkie było przekazywane w rodzinie, w małżeństwie, bo ten związek jest otwarty na życie. A proszę zobaczyć, co dzisiaj się dzieje. Dąży się do rozbicia rodziny. Prokreacja i rodzina zaczynają stanowić dwa różne bieguny. I to jest jedno z zagrożeń, które dostrzegam.
Czy na terenie diecezji sosnowieckiej, którą Ksiądz Biskup niedawno objął, rodzina jest silna?
– Boryka się z wieloma problemami. O wielu z nich wiemy od dawna: rozwody i problem alkoholizmu boleśnie dotykają nasz naród. Cierpią na tym szczególnie dzieci. Ale są też nowe niepokojące zjawiska. Wiele osób, żeby poprawić swój byt, wyjechało za granicę w poszukiwaniu pracy. Bardzo często rodziny zostały przez to rozbite. Czasem jedno z małżonków zostało w kraju z dziećmi, innym razem oboje wyjechali, zostawiając dzieci pod opieką babci i dziadka. Mamy nowy problem – problem eurosierot.
To też wyzwanie dla duszpasterstwa. Czy księża mają pomysł na działanie w tej sytuacji?
– Teraz najważniejszym problemem jest sprawa wychowania tych dzieci, które tu pozostały. Staramy się pomóc, tak jak tylko możemy. Kolonie organizowane przez Caritas to często jedyna okazja, żeby takie dziecko wyjechało, odpoczęło, nabrało sił. To dla nich szansa na wyrwanie się z trudnej, przykrej sytuacji i nabranie energii. Chodzi o to, by po powrocie do rodziny mogły żyć i funkcjonować normalnie. Życie rozstających się rodzin zaczyna się bardzo często komplikować. I znowu dziecko cierpi na tym najbardziej. Zdaję sobie sprawę, że żyjemy w kryzysie, ale musimy też patrzeć na konsekwencje takich wyjazdów: czy w ten sposób człowiek się nie zagubi. I czy nie skrzywdzi tego, który został mu powierzony przez Pana Boga pod opiekę, czyli dziecka.
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»