Każdego roku coraz mniej młodych ludzi staje przed biskupem, aby przyjąć bierzmowanie. Nie czują potrzeby, nie dojrzeli do tej decyzji czy powodem jest zwykłe lenistwo?
Bierzmowanie określane jest jako dopełnienie chrztu, chrześcijańskie wtajemniczenie, ale także jako... pożegnanie młodzieży z Kościołem! – Bo później wielu z nich w kościele już nie widać. Kolejny raz przyjdą na swój ślub – wyjaśnia jeden z proboszczów. W ubiegłym roku w parafii Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła w Gliwicach-Sikorniku bierzmowanych było 37 osób, trzy lata wcześniej przygotowanie rozpoczęło 60 uczniów.
– Oczywiście niektórzy mogli się wyprowadzić czy przystąpić do bierzmowania w innych parafiach, ale i tak wielu po prostu rezygnuje z przyjęcia tego sakramentu – mówi ks. Michał Klementowicz, wikariusz. Z obserwacji księży wynika, że w niektórych parafiach nawet 40 procent tych, którzy rozpoczęli przygotowanie do bierzmowania, z różnych powodów gdzieś się po drodze wykrusza. – Ale Kościół nigdy nie był masowy. Zawsze wolna decyzja człowieka jest tu decydująca. Skoro Bóg szanuje wolność człowieka, to czyni tak również Kościół. Nigdzie nie jest powiedziane, że każdy musi być bierzmowany – wyjaśnia bp Gerard Kusz. – Jeśli ktoś nie chce, nie musi tego sakramentu przyjmować w klasie gimnazjalnej. Może to zrobić później, jeśli wyrazi taką wolę, albo wcale, jeśli taka jest jego decyzja.
Za duże wymagania?
Młodzi do bierzmowania przygotowują się zwykle trzy lata, choć w różnych parafiach różnie to wygląda. Zwykle jest to rok, ale uczniowie i tak narzekają, że za długo. W parafii NMP Matki Kościoła w Gliwicach-Sikorniku w pierwszym roku gimnazjaliści uczestniczą raz w miesiącu w specjalnych Mszach, kolejne dwa lata to spotkania w małych grupach. – Grupy, zwykle do dziesięciu uczniów, prowadzą animatorzy z oazy i Odnowy w Duchu Świętym. To pozwala na lepsze i ciekawsze przygotowanie – wyjaśnia ks. Michał Klementowicz. Jak twierdzi, do bierzmowania dopuszczani są wszyscy, którzy wykażą minimum dobrej woli, zdobędą odpowiednią wiedzę i uczestniczą w przygotowaniach. Stawiane wymagania nie są wygórowane. – Jednak dla sporej grupy młodzieży to i tak nie do przeskoczenia, dlatego rezygnują – nie kryje rozczarowania ks. Klementowicz.
Gosi nie podoba się sprawdzanie obecności na Mszach i nabożeństwach. – Przecież mamy chodzić na nie i wierzyć dla siebie, nie dla podpisu. To przymus, z powodu którego wielu nie chce być bierzmowanym – mówi. Wielu młodych i tak tego zbierania podpisów nie traktuje poważnie. – Jako rodzic zauważyłam, że młodzież po otrzymaniu podpisu zaraz ucieka z kościoła, a gdy podpisy są po Mszy, przychodzą tuż przed jej zakończeniem. To trochę jak zabawa w kotka i myszkę, kto kogo przechytrzy – mówi Bogusława, matka dwójki dzieci.
Również bp Gerard Kusz jest sceptyczny, gdy chodzi o zbieranie przez młodzież podpisów z udziału w Mszach czy nabożeństwach. – Nie ma ani jednego dokumentu Kościoła, który zalecałby taką praktykę. Wymuszanie obecności przez podpisy jest chybioną metodą duszpasterską – przekonuje gliwicki biskup pomocniczy. – Jeśli ktoś nie zechce przyjść do kościoła z wewnętrznej potrzeby, to „zmuszanie” podpisem nie jest skutecznym sposobem prowadzenia młodego człowieka do Boga, a wręcz przeciwnie, efekt może być dokładnie odwrotny od zamierzonego. Nacisk należy położyć na to, aby udział we Mszy wynikał z dojrzałej wiary, a nie „kartkowego” przymusu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Życzenia bożonarodzeniowe przewodniczącego polskiego episkopatu.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.