Ks. Sopoćko został błogosławionym nie dlatego, że był spowiednikiem s. Faustyny, ale ze względu na to, jakim był spowiednikiem, kapłanem i chrześcijaninem – mówi ks. Henryk Ciereszko.
Jakub Szymczuk /Foto Gość Ks. Michał Sopoćko Czerwony konfesjonał
Dom, w którym zachował się pokój księdza, zbudowano w 1881. Taki dworkowy, z autentycznym parkietem, po którym ks. Sopoćko pod koniec życia chodził, szurając nogami – opowiada siostra. – „Gdzie poszedł?” – pytały siostry, troszcząc się, czy nie zasłabł, kiedy nie było słychać jego kroków. „Gdzie poszedł, to poszedł” – odpowiadał żartem. Tu przywieziono meble z ul. Złotej, ale przed przeprowadzką na ostatnie miejsce zamieszkania ksiądz wszystko rozdał. – Część poszła do rodziny, część do sióstr do Myśliborza, reszta do seminarium – mówi s. przełożona. Dziś stoją tu dwa biurka. – Jedno ze śladem dna szklanki, bo zalał wrzątkiem ziółka i poszedł komuś otworzyć drzwi, a potem zapomniał, że zostawił szklankę na blacie – rekonstruuje wydarzenia s. Dominika. – Konfesjonał do dziś stojący w kaplicy też pamięta księdza. Ustawiały się przed nim takie kolejki chętnych do spowiedzi, że robił się czerwony – pamiętają Matysewiczowie. A przed wejściem do domu zakonnego widnieją słowa ks. Sopoćki: „Głosić Ewangelię to nie znaczy mówić, że ludzie mają się nawrócić, ale że Bóg jest dobry dla grzeszników” . – Ksiądz jest święty, bo gdyby nie on, nie wiadomo, jak by się skończył wypadek w 1989, kiedy wykoleił się pociąg wiozący cysterny z chlorem na Białoruś – mówi z przekonaniem Józef Matysewicz. – Właśnie w tym miejscu lubił spacerować i odmawiać brewiarz. Eksperci mówili, że gdyby cysterny pękły, w promieniu 3 km zamarłoby życie. Tak się nie stało, wierzymy, że to jego zasługa. I ten dom zakonny też przetrwał.
Człowiek drugiego planu
– To był człowiek drugiego planu, sam stał w cieniu, żeby było widać innych – wspomina ks. prof. Józef Zabielski, który pisał pracę magisterską o Miłosierdziu Bożym i jesienią 1974 przychodził na konsultacje do ks. Sopoćki, swojego „materiału źródłowego”, na ul Poleską. – Czy czuło się jego świętość? Świętość to tajemnica… Ale wszystko, co mówił o Miłosierdziu, miało moc przekonywania. Widać było, że wierzy w swoje słowa. I słuchacz też musiał uwierzyć. Spotykamy się w Wyższym Seminarium Duchownym w Białymstoku. Tu, w nowym budynku, ks. Sopoćko już nie pracował. Ale wykładają tu księża, którzy go pamiętają.
Godzina na Poleskiej
Na czas studiów ks. prof. Zabielskiego przypadł okres zakazu szerzenia kultu Bożego Miłosierdzia, w seminarium nie wspominało się o nim głośno. Dlatego tak ważne były dla niego te prywatne spotkania. – Kiedy przyszliśmy pierwszy raz z kolegą, ks. Sopoćko był zdziwiony, co tak wielkiego powiedział, że nas zainteresował. I to nie była fałszywa skromność. Opowiadając o miłosierdziu, prawie nie wspominał o s. Faustynie, ale odwoływał się do Pisma Świętego. Zwykle siedział przy biurku, stojącym pod ścianą (dziś w zrekonstruowanym pokoju przesunięto je pod okno), coś pisał. Zawsze w sutannie, jakby to była jego druga skóra. – Nie zajmowaliśmy mu więcej niż godzinę, jako studenci czuliśmy respekt – pamięta. I dopowiada anegdotę, jak w kościele św. Wojciecha świętowano jubileusz 60-lecia kapłaństwa ks. Sopoćki. Sprawowano Mszę pod przewodnictwem bp. Gulbinowicza, a jubilat większą jej część przesiedział, bo był słaby. – Na koniec zaczęto mu dziękować za posługę, zwracając się protekcjonalnie, jak do jakiegoś dziadziusia – opowiada. – Wtedy ksiądz wstał i trzymając się ołtarza, przemówił tylko jednym zdaniem z Psalmu: „Nie nam, Panie, nie nam, lecz imieniu Twemu daj chwałę ze względu na miłosierdzie Twoje”. I już nikt go nie chwalił.
Rosyjski z bajek Kryłowa
Ks. prof. Tadeusza Krahela ks. Sopoćko uczył w seminarium rosyjskiego. – To była jego inicjatywa, żeby umieć głosić Ewangelię w językach Kościoła powszechnego – opowiada. – A wtedy Białoruś, Litwa, gdzie tyle lat pracował, wchodziły w skład ZSRR. Uczył nas katechizmu, modlitw i bajek Kryłowa. Trochę wesołości było na lekcjach, jak się czytało te bajki, ale ksiądz potrafił utrzymać dyscyplinę w naszej 16-osobowej grupie. Na III roku ks. Krahel chodził do ks. Sopoćki na katechetykę: – Był specjalistą w tej dziedzinie. Na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie wykładał teologię pastoralną, pedagogikę i homiletykę. Żartowano, że trochę sepleni, a uczy nas wymowy. Pamiętam, jak w VI klasie prowadziłem katechezę, a ksiądz dokonywał jej oceny. Wychwycił wszystkie plusy i minusy. Potem już, jako ksiądz, kiedy źle się czuł, zastępowałem go w odprawianiu Mszy przy ul. Poleskiej. Wyglądał na zamkniętego w sobie, skupionego, takiego, który nic nie widzi, a był dobrze zorientowany w tym, co się działo. Dowodem na to były jego czyny.
Płyta zamiast ściany
Podczas wojny ratował wileńskich Żydów, przygotowywał do chrztu, załatwiał metryki, wywoził do Woronian, parafii ks. Sielewicza. Ks. Hipolit Chruściel pamięta, jak widział ks. Sopoćkę wiozącego Żydów furmanką do Woronian. Ks. Sielewicz otrzymał tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, ks. Sopoćko nie. – To była sprawa delikatna, wielu ochrzcił – zaznacza mój rozmówca. Kiedy w Wilnie w 1993 był Jan Paweł II, do kościoła Świętego Ducha przyszła Żydówka mieszkająca w domu opieki i złożyła świadectwo, że ksiądz ją uratował. W marcu 1942 uniknął aresztowania i przez okupację pracował jako cieśla. – Jesienią po wojnie, kiedy profesorowie wrócili z więzień, z ukrycia wyszedł też ks. Sopoćko. Razem z innymi profesorami rozpoczęli nabór na I rok seminarium. – Wtedy zgłaszali się ludzie prosto z lasu. Nie, żeby być księżmi, ale żeby ratować życie – opowiada ks. prof. Krahel. – Jednym z seminarzystów był mój późniejszy proboszcz, ks. Czesław Łogutko, żołnierz AK, o pseudonimie „Czarny”. Zwierzył się, że ks. Sopoćko na obłóczyny oddał mu swoją sutannę. A już w Białymstoku, kiedy usunięto z seminarium dwóch kleryków, którzy chcieli zrobić dodatkowo „maturę państwową”, ks. Sopoćko zaopiekował się nimi. Swój pokój przy ul. Złotej podzielił płytą pilśniową na dwa osobne i studenci zamieszkali tam z nim.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.