Papież na dywanik Papież szedł wówczas po niesamowicie kolorowym dywanie. To czytelnicy „Małego Gościa Niedzielnego” pracowicie tkali malutkie dywaniki, które, zszyte, dały długi barwny chodnik. Jan Paweł II podarował powstającemu sanktuarium różaniec z pereł. W zamian otrzymał wierną kopię berła, które kiedyś złapał. – Tym razem wcale nie chcemy, żeby nam je zwracał – śmiał się ks. Tadeusz Juchas. To on rozpoczął w połowie lat osiemdziesiątych budowę sanktuarium. Najpierw stanął dom pielgrzyma, gotowy do przyjęcia kilkudziesięciu osób, potem obudowa studni z cudowną wodą, wielki ołtarz polowy z kaplicą, krużganki, stacje Drogi Krzyżowej i ogród różańcowy.
– Najbardziej mnie cieszy, gdy w niedzielne popołudnia widzę spacerujące tu małżeństwa. Dzieci biegają po rozległej trawie, pociągają za sznur dzwonu w Bramie Wiary, rodzice odmawiają Różaniec. To sanktuarium żyje – cieszy się ks. Tadeusz. – A nie przeszkadza księdzu ostry dźwięk tego dzwonu? Każdy może go rozkołysać – pytamy. – Na początku się trochę denerwowałem, ale pomyślałem: skoroś sam to wymyślił.... – śmieje się ks. Juchas. – A teraz już go nawet nie słyszę. W soboty do Ludźmierza ściągają młode pary z całego Podhala. Wszyscy chcą sobie zrobić zdjęcie w ogrodzie różańcowym.
Fundatorami wielu ołtarzy są górale zza oceanu. Ta Polonia bardzo różni się od emigrantów europejskich. Nigdy nie widziałem tylu górali w strojach regionalnych co w Chicago – opowiada ks. Juchas. – Oni dbają o swe korzenie. Mają nawet swój amerykański Ludźmierz. Drugi jest w Kanadzie. Właśnie wysyłam za ocean 200 kilogramów odpustowych palonych cukierków. Wszystkie muszą być oznakowane, że pochodzą z Ludźmierza. Ale emigracja to też ogromny problem. Rozbite rodziny, samotni dziadkowie wracający na starość na Podhale, zostawiający za oceanem swych synów, wnuków. Budują nowe domy, które wystrzelają spośród starej drewnianej zabudowy podhalańskiej wioski.
Tłum o północy W XIX w. istniał tu dwór, w którym w 1865 r. urodził się poeta Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Słysząc dzwony wzywające górali na modlitwę, notował: „Na Anioł Pański biją dzwony, niech będzie Maria pozdrowiona, niech będzie Chrystus pozdrowiony...”. Dziś o autorze „Na Skalnym Podhalu” przypomina ogromny głaz stojący w środku wsi.
Kiedyś, będąc w sanktuarium, usłyszałem pieśń góralskiej kapeli, śpiewającej: „A Ludźmiyrsko nasa Pani / Ani krzycy, ani gani / Zwonić koze kie potrzeba / Wraco z bagna, gno do nieba”. Ludźmierz przyciąga artystów jak magnes. To tu przez lata odbywały się spotkania muzyków chrześcijan. Z okien ludźmierskiego Domu Podhalan dolatywały rockowe riffy, jazzowe pasaże i pulsujące reggae. To tu swe korzenie mają popularne dziś grupy New Life M., Deus Meus, a nawet obchodzący w tym roku dziesiąte urodziny Tymoteusz. Kiedyś jedną z wieczornych modlitw w Domu Podhalan prowadził protestancki pastor. Atmosfera nabrzmiała od emocji: ludzie wznosili ręce, płakali, padali na ziemię. Wyszedłem odetchnąć w chłodną podhalańską noc. Nade mną, na wyciągnięcie ręki, wisiały ogromne gwiazdy. I wtedy zdziwiony (trochę jak legendarny kupiec sprzed kilkuset lat) zobaczyłem blask bijący z kościoła. Co się tu dzieje w środku nocy? – pomyślałem i wszedłem do świątyni. Mimo późnej pory kościół wypełniony był po brzegi. Ludzie, klęcząc, odmawiali Różaniec. – Gromadzimy się w pierwsze soboty miesiąca. Kościół pęka w szwach, a ludzie najchętniej siedzieliby do rana – śmieje się ks. Juchas.
Wyjeżdżamy z Ludźmierza. Za oknem giną szczyty Turbacza, Gorca i masywnego Lubania. Droga wije się jak wstążka. Po lewej ogromna Babia Góra. Z samochodowych głośników sączy się czysty głos Jacka Wójcickiego. To napisane na 650. rocznicę powstania Nowego Targu słynne „Nieszpory Ludźmierskie” Jana Kantego Pawluśkiewicza. Jak refren pulsują słowa: „Zdrowaś bądź Maryjo, kładko nad głębiami. W Loreto i w Gorcach bądź, módl się za nami”.
lipiec 2006