Wędrówka ludu

Jeździsz na drugi koniec miasta, by posłuchać poruszającego kazania? Wsiadasz w samochód, by pojechać z dziećmi na Msze dla najmłodszych do sąsiedniej parafii? Uprawiasz churching.

Reklama

Jak to się robi w Ameryce?
Na poznańskie Msze Jana Góry przez lata przychodziły tłumy. Przychodził też na nie mały (a później młody gniewny) Paweł Kozacki. – Mnie churching uratował – opowiada dzisiaj redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”. – Gdy nie mogłem znaleźć swego miejsca w parafii, trafiłem do dominikanów. Być może właśnie dzięki temu sam zostałem dominikaninem? To, że ludzie mają prawo wyboru, jest bardzo dobrym zjawiskiem. Bardzo ciekawe jest doświadczenie amerykańskie. Widziałem je, gdy byłem w Nowym Jorku. Tam parafia działa na zasadzie personalnej. To znaczy, że każdy może się zapisać do tej parafii, do której chce. To „sformalizowany churching”. Człowiek zapisuje się do parafii i ponosi odpowiedzialność za jej funkcjonowanie. W przypadku chrztów czy pogrzebów wierny maszeruje do proboszcza parafii, do której się zapisał. Parafia ma wówczas wymiar personalny. Sam Jan Góra, na którego Msze biegał Paweł Kozacki, odpowiada: – To normalne że w naszych czasach ludzie szukają. Nie można się za to na nich obrażać. Spotykałem się z zarzutem, że podkradam innym wiernych, ale to jest zawężona wizja Kościoła. To, że ludzie szukają satysfakcji religijnej, jest dowodem na uniwersalizm Kościoła.

Wyjdź do tych, którzy siedzą w domach
– Churching to po prostu korzystanie z pluralizmu możliwości, jakie daje rzeczywistość dzisiejszego Kościoła – wyjaśnia Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny „Więzi”. – Nie nazywałbym tego zjawiska opuszczaniem własnej parafii, bo jest to definiowanie przez rzeczywistość negatywną. Pamiętajmy, że parafie nie powstały na skutek Bożego ustanowienia, ale są sposobem organizacji życia Kościoła ustanowionym we wczesnym średniowieczu. Dziś pastoraliści często dyskutują o tym, jak powinny wyglądać parafie, zwłaszcza w środowiskach wielkiego miasta. Żyjemy w czasach wolnego rynku, również wolnego rynku idei. Myślę, że nie sposób dziś wymagać od katolików, by byli przywiązani do kościoła parafialnego w sensie regularnych praktyk ograniczonych do jednego miejsca. Nie widzę w churchingu niczego złego. Oczywiście pod warunkiem, że nie jest on jedynie poszukiwaniem przyjemnych liturgicznych doznań, czyli jakimś duchowym clubbingiem. Kto powiedział, że to parafianie mają przychodzić do księdza? A może powinno być odwrotnie?

Ks. Pier Giorgio Perini, proboszcz z Mediolanu (wielki propagator metody parafialnych komórek), opowiadał, jak bardzo zmieniło się jego patrzenie, gdy przestał liczyć ludzi, którzy są w kościele, a policzył tych, którzy mogliby być na Mszy, ale pozostali w domach. Czyli są potencjalnymi członkami wspólnoty parafialnej, ale nie uczestniczą w jej życiu. Co zrobił? Zaczął szukać tych ludzi, a nie czekać, aż łaskawie przyjdą w niedzielę do kościoła. – Myślę, że churching nie jest poważnym problemem polskiego Kościoła – dopowiada o. Paweł Kozacki. – Ważniejsi od tych, którzy znaleźli w jakiejś parafii swoje miejsce, są ci, którzy pozostają w domach. Gdy byłem w szkole średniej i biegałem na Msze do Jana Góry, w Poznaniu mieszkało pewnie ponad 100 tys. młodych. Do duszpasterstwa Góry chodziło… 150 osób. Dziś w Poznaniu żyje ponad 500 tysięcy ludzi, a do naszego kościoła na niedzielne Msze przychodzi 5 tysięcy. Proszę sobie policzyć, jaki to procent. W naszych parafiach żyją tysiące ludzi do „duszpasterskiego zagospodarowania”. I to jest naszym prawdziwy problemem.
«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama