Wędrówka ludu

Marcin Jakimowicz

publikacja 17.12.2009 10:04

Jeździsz na drugi koniec miasta, by posłuchać poruszającego kazania? Wsiadasz w samochód, by pojechać z dziećmi na Msze dla najmłodszych do sąsiedniej parafii? Uprawiasz churching.

Wędrówka ludu Churching rodzi też bardzo poważne niebezpieczeństwo: modę na kolekcjonowanie duchowych przeżyć fot. flickr/Mr Conguito; morguefile; fotomontarz studiogn

Dla części duchowieństwa ostentacyjny akt porzucania macierzystej parafii w poszukiwaniu duchowych fajerwerków. Dla innych znak czasu. Prawo wyboru wiernych szukających porozumienia z księdzem i kazań wygłoszonych ludzkim językiem. Ponieważ zjawisko zaliczania przez młodych ludzi w weekendy kolejnych klubów muzycznych zyskało miano clubbingu, dla wiernych szukających kościołów socjologowie wynaleźli bliźniacze pojęcie: churching. (od ang. church – kościół). To zjawisko bardzo powszechne w większych miastach. Choć skala „wędrówki ludu Bożego” jest coraz większa, nie jest to nowe zjawisko. Już kilkadziesiąt lat temu w Krakowie chodziło się „na Tischnera”, czy „na Badeniego”, a w Warszawie „na Twardowskiego”. Inna sprawa, że wówczas, by dotrzeć na drugi koniec miasta w dzień wolny od pracy, trzeba było się niemało nadreptać. Dziś wierni są bardziej mobilni i logistyka przestaje być jakimkolwiek problemem.

Lista przebojów
Nikt nie prowadzi rankingów najpopularniejszych świątyń, ale nie trzeba być specem od socjologii, by znaleźć w każdym mieście kościoły, które co niedziela przyciągają tłumy. Na szczycie „listy churchingowej” znajdują się zawsze klasztory braci kaznodziejów: w Warszawie na Freta czy na Służewie, w Gdańsku, Wrocławiu, Sandomierzu. Na „dwunastce” – Mszy celebrowanej w krakowskiej bazylice Świętej Trójcy przez o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego – spotyka się od wielu lat wierna grupa… wiernych. Do poznańskiego kościoła dominikanów biegała nawet słynna literacka rodzina Borejków z „Jeżycjady” Małgorzaty Musierowicz. Tu zjawisko jest widoczne tym bardziej, że dominikanie nie prowadzą parafii, więc większość wiernych jest z „importu”. W Warszawie tłumy przyjeżdżają do ks. Wojciecha Drozdowicza – proboszcza Lasku Bielańskiego, a młodzi polują na kazania ks. Piotra Pawlukiewicza. Łodzianie tłumnie zjawiają się na Eucharystiach sprawowanych u jezuitów. W miastach uniwersyteckich churching jest normą. Studenci mieszkający z dala od swych rodzinnych miasteczek w poszukiwaniu strawy duchowej dojeżdżają często na krańce miast.

Poza parafią nie ma zbawienia?
Argumentem przeciw „wędrówce ludów” jest osłabienie parafii, która wedle prawa kanonicznego jest podstawową wspólnotą wiernych. Poza tym w przypadku ciągłego przepływu wiernych trudno mówić o budowaniu relacji, które jest przecież żmudnym procesem. I trzecia argumentacja: wierni, którzy swą parafię omijają szerokim łukiem, nie zostawiają w jej kasie ani grosza. Churching rodzi też bardzo poważne niebezpieczeństwo: modę na kolekcjonowanie duchowych przeżyć. Wielokrotnie spotkałem się z sytuacją, w której ceniony duszpasterz przechodził do innej parafii, a jego tętniące życiem duszpasterstwo zamierało. Dotychczasowi uczestnicy albo podążali w ślad za charyzmatycznym kapłanem (sprawiając mu tym często nie lada kłopot) albo zamykali się na cztery spusty w swych domach, kręcąc nosami: Oj, kiedyś to się działo… Parafia powinna funkcjonować jak wspólnota różnorakich wspólnot, Łatwo narzekać, że tak się nie dzieje i wyprowadzić się za miedzę.

O wiele trudniej zakasać rękawy i pracować na pozornie jałowym gruncie. Kodeks prawa kanonicznego w kanonie 518 stanowi, że „z zasady ogólnej parafia powinna być terytorialna, a więc obejmująca wszystkich wiernych określonego terytorium”. Z zasady ogólnej wynika…

A co wynika z praktyki duszpasterskiej?
– Gdy słyszę, że jakiś proboszcz narzeka na to, że swych wiernych widuje tylko raz w roku na kolędzie, to zadaję sobie pytanie: „Przepraszam bardzo: a co to za proboszcz?” – dziwi się ks. Tomasz Horak, sam będący proboszczem małej śląskiej parafii. – Według mnie churching jest dobrym zjawiskiem. Mówię to jako proboszcz. Dotychczasowy układ ksiądz–parafianie nie wystarcza. Dziwimy się tej „wędrówce ludów”, a może wierni naprawdę szukają prostych rzeczy? Porządnie sprawowanej liturgii, wygłoszonego ludzkim językiem nieprzeciągniętego w czasie kazania, sprawnie zorganizowanego śpiewu. Jak to Papież powie-dział? „Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego – aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem”. Nie mam nic przeciwko temu, że dzieciaki z mojej parafii jeżdżą na Mszę do Głuchołaz – bo tam jest Msza dla najmłodszych.

Powinniśmy przechodzić na szerszy plan duszpasterski, który działa na terenie dekanatu. Bo powiedzmy sobie szczerze: Mszy dla dzieci nie zorganizujemy już w każdej parafii, bo… nie ma w nich aż tylu maluchów. Niech jadą tam, gdzie jest odprawiana. Ich rodzice mają przecież samochody, na podwórkach stoją po dwa, trzy auta. Żyjemy w czasach wąskiej specjalizacji. W jednej parafii coś znajdziemy, a w innej coś innego. Pozytywnym efektem churchingu jest na pewno pewna konkurencyjność.

A że liturgia w mojej parafii przyciąga ludzi, to przecież, nie będę „równał w dół” po to, by wyrobić średnią krajową… A argument niektórych proboszczów, że nie trzeba szukać innej liturgii, bo jest ona przecież w istocie wszędzie taka sama? Widocznie nie jest dokładnie taka sama, tylko tak zdaje się tym księżom. Jasne, że w swojej najgłębszej warstwie jest taka sama, Ale przepraszam bardzo: jesteśmy ludźmi, nie aniołami i mamy prawo szukania duchowej strawy. Poza tym żyjemy w czasach, gdy wiara coraz częściej przestaje być już kwestią tradycji, a staje się osobistym wyborem.

Jak to się robi w Ameryce?
Na poznańskie Msze Jana Góry przez lata przychodziły tłumy. Przychodził też na nie mały (a później młody gniewny) Paweł Kozacki. – Mnie churching uratował – opowiada dzisiaj redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”. – Gdy nie mogłem znaleźć swego miejsca w parafii, trafiłem do dominikanów. Być może właśnie dzięki temu sam zostałem dominikaninem? To, że ludzie mają prawo wyboru, jest bardzo dobrym zjawiskiem. Bardzo ciekawe jest doświadczenie amerykańskie. Widziałem je, gdy byłem w Nowym Jorku. Tam parafia działa na zasadzie personalnej. To znaczy, że każdy może się zapisać do tej parafii, do której chce. To „sformalizowany churching”. Człowiek zapisuje się do parafii i ponosi odpowiedzialność za jej funkcjonowanie. W przypadku chrztów czy pogrzebów wierny maszeruje do proboszcza parafii, do której się zapisał. Parafia ma wówczas wymiar personalny. Sam Jan Góra, na którego Msze biegał Paweł Kozacki, odpowiada: – To normalne że w naszych czasach ludzie szukają. Nie można się za to na nich obrażać. Spotykałem się z zarzutem, że podkradam innym wiernych, ale to jest zawężona wizja Kościoła. To, że ludzie szukają satysfakcji religijnej, jest dowodem na uniwersalizm Kościoła.

Wyjdź do tych, którzy siedzą w domach
– Churching to po prostu korzystanie z pluralizmu możliwości, jakie daje rzeczywistość dzisiejszego Kościoła – wyjaśnia Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny „Więzi”. – Nie nazywałbym tego zjawiska opuszczaniem własnej parafii, bo jest to definiowanie przez rzeczywistość negatywną. Pamiętajmy, że parafie nie powstały na skutek Bożego ustanowienia, ale są sposobem organizacji życia Kościoła ustanowionym we wczesnym średniowieczu. Dziś pastoraliści często dyskutują o tym, jak powinny wyglądać parafie, zwłaszcza w środowiskach wielkiego miasta. Żyjemy w czasach wolnego rynku, również wolnego rynku idei. Myślę, że nie sposób dziś wymagać od katolików, by byli przywiązani do kościoła parafialnego w sensie regularnych praktyk ograniczonych do jednego miejsca. Nie widzę w churchingu niczego złego. Oczywiście pod warunkiem, że nie jest on jedynie poszukiwaniem przyjemnych liturgicznych doznań, czyli jakimś duchowym clubbingiem. Kto powiedział, że to parafianie mają przychodzić do księdza? A może powinno być odwrotnie?

Ks. Pier Giorgio Perini, proboszcz z Mediolanu (wielki propagator metody parafialnych komórek), opowiadał, jak bardzo zmieniło się jego patrzenie, gdy przestał liczyć ludzi, którzy są w kościele, a policzył tych, którzy mogliby być na Mszy, ale pozostali w domach. Czyli są potencjalnymi członkami wspólnoty parafialnej, ale nie uczestniczą w jej życiu. Co zrobił? Zaczął szukać tych ludzi, a nie czekać, aż łaskawie przyjdą w niedzielę do kościoła. – Myślę, że churching nie jest poważnym problemem polskiego Kościoła – dopowiada o. Paweł Kozacki. – Ważniejsi od tych, którzy znaleźli w jakiejś parafii swoje miejsce, są ci, którzy pozostają w domach. Gdy byłem w szkole średniej i biegałem na Msze do Jana Góry, w Poznaniu mieszkało pewnie ponad 100 tys. młodych. Do duszpasterstwa Góry chodziło… 150 osób. Dziś w Poznaniu żyje ponad 500 tysięcy ludzi, a do naszego kościoła na niedzielne Msze przychodzi 5 tysięcy. Proszę sobie policzyć, jaki to procent. W naszych parafiach żyją tysiące ludzi do „duszpasterskiego zagospodarowania”. I to jest naszym prawdziwy problemem.