Skarbiec wiary Kościoła jest ogromny. Są w nim “nova et vetera” - rzeczy nowe i stare. Te “stare” nie starzeją się nigdy. A “nowe” nie są nowe. Trzeba jedynie najdawniejszą tradycję Kościoła odczytywać na nowo.
3. Drabina przystawiona do nieba?
Siedziałem kiedyś nad Czarnym Stawem Gąsienicowym, na skalnym progu u stóp Żółtej Turni. Mimo woli stałem się widzem akcji ratowniczej. Kolejny turysta zapędził się w zerwy żlebu Drege’a. Przez lornetkę widziałem, co się działo w skalnej pułapce, wiatr przynosił od czasu do czasu strzępy zdań. Ratownicy dotarli do delikwenta od góry. Na szczęście nie zapuścił się on na niższe, bardziej niebezpieczne półeczki. Spuścili do niego linę, nie było wysoko. Słyszałem, jak namawiali go, by z pomocą liny wrócił przez dzielący go od nich kilkumetrowy próg. Próbował, nie wychodziło mu to. Strach, czy rozsądek, który odzyskał? Nie wiem. Za chwilę linę wciągnięto z powrotem, po chwili ratownik zsunął się do uwięzionego turysty, obwiązał go liną i podsadzając jak dzieciaka wypchnął w końcu na bezpieczne miejsce.
Jaki to ma związek z katechizmem - choćby “inaczej”? A no ma. Człowiek dzięki własnej przemyślności, jak ów nierozważny turysta, został uwięziony w pułapce zła. Łatwo przyszło przekroczyć niewidzialną linię pomiędzy dobrem i złem. Biblia przedstawia to w obrazowej opowieści sprzed tysiącleci: Adam i Ewa w rajskim ogrodzie, drzewo poznania dobra i zła, wąż, owoc… Znamy to. Znamy to także z własnego życia, gdy stajemy się ofiarami zła własnych czynów. W grzechu zło zawsze przemieszane jest z głupotą. I niektórych spraw “odkręcić się” nie da. Taki jest nasz cały świat. Nie czas, by w tym miejscu opisywać na nowo wszystkie ślepe zaułki, w które człowiek i ludzkość weszły i wchodzą nadal.
I chciałby człowiek wrócić. Dlatego przystawia do nieba drabinę. Oczywiście, posługuję się obrazem. Chcę powiedzieć, że ludzie od tysiącleci szukali i szukają drogi wyzwolenia, drogi ku dobru, drogi ku Bogu. Wymyślono tysiące sposobów, by sięgnąć nieba, by nawiązać kontakt z Kimś, kto jest źródłem dobra, a kto musi istnieć - bo bez Niego wszystko straciłoby sens. Najprostszym sposobem sięgania do nieba była modlitwa - ale jakże nieraz przemyślne sposoby modlitwy wymyślano. Śpiew czy recytacja tekstów to jeszcze dla nas oczywiste. Dzwon, którego głos ma “przebić” niebo też znamy. Różne szkoły i techniki medytacji. Azjatyckie “młynki modlitewne” - te już mniej nas przekonują. Modlitwę człowiek wspierał ofiarą, dobrze rozumiejąc, że tej potężnej Istocie nie jest w stanie niczego ofiarować. Dlatego sięgano nawet po ludzkie życie, składając ofiary z ludzi. Niepojęte?
Niepojęte dla nas, którzy wyrośliśmy w świecie chrześcijańskim. Bo chrześcijanin nie przystawia drabiny do nieba. W samym centrum naszej wiary jest przekonanie, że “Syn Boży stał się człowiekiem…” To coś tak, jak w owym tatrzańskim żlebie: gdy nie mogę wspiąć się do góry, ktoś schodzi do mnie, by ratować mnie, moje życie, cały mój świat. To nie ja muszę na oślep szukać Kogoś. To ów Ktoś - a chrześcijanin wie kto - szuka mnie. Wystarczy pozwolić się prowadzić. Oczywiście - trzeba uwierzyć, że ten Ktoś jest “Bogiem-z-nami” (zob. Mt 1, 23). Trzeba też zaufać. Tak, jak ów turysta w skalnej pułapce: przychodzi do niego ktoś nieznajomy. Uwierzył, że to ratownik. Prowadzi go nie w dół, gdzie widać schronisko, lecz z powrotem w skały - zaufał, że tak lepiej.
To zejście Boga pomiędzy ludzi zostało przez Niego doprowadzone do ludzkiej ostateczności - do śmierci, której towarzyszyło tak bardzo zrozumiałe dla nas wołanie: “Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił” (Mt 27, 46). Droga do krzyża była długa i też bardzo ludzka: ubogie narodziny, wygnanie, śmierć przybranego ojca, zwykła, codzienna praca by utrzymać siebie i matkę, ludzka przyjaźń, ale i zdrada, wierność do końca, ale i opuszczenie. Być chrześcijaninem to zaprzyjaźnić się z Nim, z Bogiem-z-nami. I być wiernym głoszonym przez Niego zasadom, z których pierwsza okazuje się tak bardzo ludzka: po prostu miłość… I dlatego chrześcijanin drabiny do nieba nie przystawia - lecz szuka wokół siebie miłości i rozsiewa zwyczajne, ludzkie dobro. I wtedy, czasem niespodziewanie, odnajduje Boga tak blisko siebie, że jeszcze trudniej uwierzyć w bliskość Boga, niż w odległe niebo.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).