Pokonanego przeciwnika lepiej traktować honorowo i nie wdeptywać go w ziemię. Bo nigdy nie wiadomo, czy kiedyś to on znów nie będzie górą.
Okropieństw drugiej wojny światowej nie doświadczyłem, wojnę polsko-jaruzelską przeżyłem bez większych strat, innych wielkich krzywd też w życiu nie zaznałem. Nigdy więc nie miałem problemu z tym, jak takie wielkie krzywdy wybaczyć (co nie znaczy, że nie miałem problemów z wybaczaniem mniejszych ;)). Dziwiłem się więc widząc, jak nawet po wielu latach część Polaków żywi głębokie urazy do Niemców, Rosjan czy Ukraińców. Nie do konkretnych ludzi, ale narodów jako takich. Z niedowierzaniem patrzyłem na złość, jaką budziły niezabliźnione – jak się okazywało – rany z czasów stanu wojennego. I współczułem narodom byłej Jugosławii, Czeczenom czy plemionom Rwandy, że muszą żyć z balastem świeżych wspomnień straszliwych krzywd, podziwiając, że mimo wszystko potrafią stworzyć jakiś „modus vivendi”, ułożyć w miarę poprawnie wzajemne relacje. Z czasem jednak zauważyłem też, że nie brakuje ludzi, którzy, jeśli tylko nadarzy się okazja, dążą do postawienia w na swoim w każdym calu, bez odrobiny nawet ustępstw. Choćby chodziło o sprawy, które z powodu upływu czasu zdecydowanie nie są już warte odgrzewania. Tacy będą czasem nawet mówić o potrzebie zgody, ale jednocześnie będą parli do osiągnięcia swoich celów nawet za cenę rozpętania awantury.
Tak, myślę między innymi o pomyśle hiszpańskiej lewicy – takie doniesienie pojawiło się wczoraj – by zlikwidować sakralny charakter miejsca, gdzie wspominane są ofiary hiszpańskiej wojny domowej. Dążenie do wzniecenia na nowo starych sporów po niemal osiemdziesięciu latach od zakończenia wojny domowej, a niemal czterdzieści od przywrócenia w tym kraju demokracji, uważam za przejaw głupoty i niezwykle butnej arogancji wobec odczuwających inaczej. Myślę też jednak o naszych polskich sporach. I to nie tych dotyczących niedawnej, ale już jednak historii, ale tego, z czym mamy do czynienia na naszej arenie politycznej od mniej więcej dekady. Ta głupota i butna arogancja, gotowa wzniecić pożar, byle tylko postawić na swoim, nawet mnie nie przeraża. Wiele już w życiu widziałem. Ale mnie poraża. Brakiem wyobraźni.
Główne strony tych sporów – i ci, którzy mając parlamentarną większość bezceremonialnie forsują swoje pomysły i ci, którzy do walki z nimi angażują „ulicę i zagranicę” – zdają się zapominać, że kto by nie postawił na swoim, myślący czy odczuwający inaczej nie znikną. Będziemy musieli wszyscy – i zwycięzcy i pokonani – jakoś razem dalej żyć. Im więcej dziś zadamy sobie razów, tym pewniej możemy spodziewać się odwetu. Czy naprawdę trzeba aż tak eskalować napięcie? Czy Polska, Polacy, nasza wspólna przyszłość, nie są warte tego, by działać jednak w sposób bardziej umiarkowany i powściągliwy? Czy trzeba przeciwników obrażać, traktować z góry i szydzić z nich?
„Twoja mowa cię zdradza” – powiedziała kiedyś demaskująca Piotra jako ucznia Jezusa służąca. Dziś też wielu zdradza ich mowa. To co mówią, to co robią, jak się do innych odnoszą, bardzo dobrze pokazuje jacy naprawdę są. I bardzo to nieciekawy obraz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.