Pieszo, rowerem, autokarem, a może jeszcze w inny sposób?
Pomysł pielgrzymki rowerowej z Rzepina na Jasna Górę powstał bardzo spontanicznie. – Podczas rozmowy przy kawie z księdzem proboszczem Stanisławem Wenclem padła propozycja, ze może pojechalibyśmy rowerami na Jasna Górę – rozpoczyna swoja opowieść Krzysztof Kowalewski z Rzepina.
Biegiem do mamy
Za pierwszym razem miało pojechać tylko kilku znajomych z rodzinami, a koniec końców wyruszyło w drogę ponad 90 osób. – Oczywiście wspólnie z zona zdecydowaliśmy, ze zabieramy córki i razem jedziemy na Jasna Górę – wspomina pan Krzysztof.
– Pierwsza pielgrzymka nie była zaplanowana tak, jak teraz to organizujemy. Każdego dnia siadaliśmy, patrzyliśmy na mapę i powoli jechaliśmy do przodu. Mniej więcej znaliśmy trasę, ale bez szczegółów. Było trochę błądzenia, a konkretna droga ustalana była na postojach. Noclegi również były spontaniczne. Dojeżdżaliśmy na parafie i prosiliśmy o dach nad głowa i nikt nam nie odmawiał, choć dla gospodarzy nasza wizyta była zaskoczeniem. Oczywiście wspominam każdą pielgrzymkę, ale najbardziej zapadła mi w pamięć ta pierwsza. Droga była nieznana, znaliśmy tylko cel – dodaje.
Później przyszedł nowy pomysł. Wszystko zaczęło się od tego, ze pan Krzysztof zaczął biegać amatorsko. Tak dla zdrowia. – Pomysł pielgrzymki biegowej długo chodził mi po głowie. Jakoś po 10. pieszej przyszło mi do głowy, ze może trzeba spróbować pobiec, ale nie znalem ludzi, którzy biegają. W trakcie pielgrzymki zacząłem rozmawiać z osobami, o których słyszałem, ze biegają. Rzuciłem pomysł
Tam się łza w oku kręci
Od początku w pielgrzymce rowerowej panu Krzysztofowi towarzyszy córka Aleksandra. – Na początku jeździłam rowerem, a później moja rola nieco się zmieniła. Obecnie jestem odpowiedzialna za noclegi i wyżywienie pielgrzymów. Razem z tata tworzymy duet, który stara się wszystko przygotowywać i zebrać w całość tak, żeby zapewnić wszystkim jak najlepsze warunki, a przede wszystkim bezpieczeństwo – wyjaśnia Aleksandra.
Podczas pielgrzymki Ola ma tyle obowiązków i spraw do załatwienia, ze trudno o chwile wytchnienia. A mimo to od kilkunastu lat początek lipca ma zarezerwowany właśnie na pielgrzymkę rowerowa. – Co mi to daje? Tak naprawdę niczego nie oczekuje. Często jest tak, ze owoce pielgrzymki dostrzegam po czasie. Ale zdarza się i tak, ze w trakcie tygodnia wynikają sytuacje, w których zaczynam rozumieć, ze nie jestem w tym miejscu przez przypadek – przyznaje Ola, która obecnie studiuje i pracuje w Poznaniu.
– W ostatnim dniu pielgrzymki trzeba przypilnować wielu spraw. Ze względu na moje obowiązki mam okazje dojechać na Jasna Górę przed wszystkimi, przed całym tym „zamieszaniem”. I jak docieram do naszej Matki, to czasem łza się w oku zakręci. Myślę, ze to taka forma wdzięczności. A później przychodzi moment, kiedy wspólnie ze wszystkimi pielgrzymami docieramy na Jasna Górę. Wtedy bardzo lubię obserwować, jak ludzie reagują, ich radość, łzy i rozpromienione twarze – dodaje.
Pozwala wyhamować
Pan Krzysztof od kilkudziesięciu lat pracuje w firmie budowlanej w Niemczech, gdzie tez mieszka. – Sytuacja w naszym kraju zmusiła tysiące ludzi do wyjazdu za granice, mnie tez to dotknęło. Ale nie przeszkadza mi to w organizowaniu pielgrzymki rowerowej – mówi.
Pielgrzymka rowerowa albo biegowa to – podobnie jak piesza pielgrzymka – rekolekcje w drodze, ale „nieco skondensowane”. Są krótsze, przez co intensywniejsze. – To jest taki czas, który podsumowuje cały rok. To jest kilka dni, które można poświęcić przede wszystkim Panu Bogu. To także czas, kiedy spotyka się wielu wspaniałych ludzi, którzy również chcą poświęcić czas Bogu. Po całym roku w dzisiejszym zabieganym świecie można na pielgrzymce na chwile wyhamować i uspokoić się, a do tego w tym czasie można sobie poukładać wszystkie sprawy i relacje z Bogiem i ludźmi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.