O kiełkowaniu misyjnego ziarenka, koncercie dla nuncjusza i formacji w Tbilisi mówi Joanna Piątkowska, położna ze Skierniewic.
Agnieszka Napiórkowska: Minęło półtora tygodnia, od kiedy wraz z trójka wolontariuszy przybyłaś do ośrodka dziennego pobytu dla osób niepełnosprawnych w Tbilisi, prowadzonego przez dwóch polskich kamilianów. Jak minął Ci ten czas?
Joanna Piątkowska: Przez pierwsze dni poznawaliśmy specyfikę pracy z osobami niepełnosprawnymi, sposób funkcjonowania ośrodka oraz tutejszych pracowników i podopiecznych. Był to dla mnie bardzo owocny czas. Każdego dnia mogłam uczestniczyć w ich codziennych zajęciach. Pomagałam przy posiłkach, spędzaliśmy razem czas, grając w piłkę, rozmawiając, wykonując drobne prace. Urzekło mnie główne założenie tego miejsca – aby osób niepełnosprawnych nie wyręczać, a uczyć pracy. Dlatego w ośrodku jest kilka pracowni, w których podopieczni mogą nabywać nowe umiejętności lub rozwijać te, których juz się nauczyli. Są to m.in. pracownia garncarska, muzykoterapii, jest tez stolarnia. Osoby niepełnosprawne często angażowane są także do drobnych prac w ogródku. Jako ze z zawodu jestem położna, szczególnie ważnym doświadczeniem był dla mnie dzień odwiedzin – razem z pielęgniarkami – starszych osób niepełnosprawnych w ich domach. Pomagałam przy kapaniu i zmianie opatrunków.
Miałaś już okazje wykazać się swoimi talentami organizatorskimi i umiejętnością zjednywania sobie ludzi jednym uśmiechem?
W środę 27 czerwca przyjęliśmy w naszym ośrodku niezwykłego gościa – nuncjusza apostolskiego. Z tej okazji razem z podopiecznymi przygotowaliśmy koncert. Były tance i śpiewy. Dla mnie był to moment zamknięcia etapu zapoznawczego. Cieszę się, ze osoby niepełnosprawne czuja się juz wśród nas bardzo swobodnie, podają rękę, uśmiechają się, zagadują, a nawet śpiewają dla nas. Przez ten czas przekonałam się, ze nie trzeba wiele, czasem wystarczy tylko, by przy kimś być, poklepać po ramieniu.
Z tego, co mówisz, można wywnioskować, ze obecność osób niepełnosprawnych jest tez dla Ciebie darem.
Tak. Ogromnym. Osoby niepełnosprawne pomagają mi zbliżać się do Boga, pokazują, jak w swoich brakach i prostocie można być prawdziwie szczęśliwym. Okazuje się, ze nawet nieznajomość języka nie jest żadną przeszkoda, bo przecież pierwszym i najważniejszym językiem jest język miłości.
A jak zrodziła się Twoja przygoda z misjami?
Od listopada 2017 roku działam w Wolontariacie Misyjnym „Salvator”. Prowadza go księża salwatorianie. Ich głównym założeniem jest pójście na cały świat i głoszenie Jezusa Zmartwychwstałego. Jest to wolontariat dla świeckich. Moja przygoda z misjami trwa juz 7 lat. Rozpoczęła się na Łowickiej Pieszej Pielgrzymce Młodzieżowej na Jasna Górę. Odkryłam tam wówczas dwa moje powołania – zawód położnej i miłość do misji. Miałam wtedy 16 lat. W jednej z grup poznałam chłopaka, który mówił o misjach w Indiach. Trochę rozmawialiśmy. Spodobała mi się ta idea i służba. Tak na marginesie, dziś jest to mój serdeczny przyjaciel. On jako pierwszy zasiał we mnie misyjne ziarenko, które kiełkowało. Później coraz częściej wracałam myślami do tego pomysłu. Ponad dwa lata temu razem z rodzicami podjęłam się adopcji misyjnej. Co ciekawe, nie wybraliśmy konkretnego dziecka, ale ośrodek i, co również ciekawe... w Gruzji. To potwierdziło mi, ze Pan Bóg jest Panem czasu.
W decyzji o wyborze konkretnego wolontariatu zdecydował podobny „przypadek”, a dokładniej – kolejne spotkanie, tym razem z Magda?
Tak. Jakoś tak się składa, ze w gronie moich przyjaciół nie brakuje osób „zakręconych na misje”. Będąc na studiach, poznałam Magdę, z która się zaprzyjaźniłam. Gdy lepiej się poznałyśmy, okazało się, ze obie mamy pragnienia misyjne. I potem to juz obie się ciągnęłyśmy. Ona pierwsza wstąpiła do wolontariatu. Ja na początku myślałam o jakimś wolontariacie medycznym, bym mogła pomagać jako położna. Ale ostatecznie po powrocie Magdy z pierwszego wyjazdu misyjnego w zeszłym roku postanowiłam związać się z „Salvatorem”. I nie żałuję. Wspólnota jest niesamowita. Tworzą ja cudowne osoby. Z trójka z nich jestem w Tbilisi. I choć Minęło dopiero kilka dni, mogę powiedzieć, ze Pan Bóg podarował mi niezwykły czas, podczas którego mogę służyć innym, jednocześnie dbając o ducha. Od lat jestem w oazie. W wolontariacie tez mamy formacje. Angażuję się tez w duchowa adopcje. Chcąc dawać coś innym, mam świadomość, ze sama muszę się formować. By być misjonarzem, nie trzeba nigdzie wyjeżdżać, wystarczy się otworzyć i zobaczyć potrzebującego człowieka. Ja mam to szczęście, ze mogę to robić na misjach w Gruzji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.