Niedźwiedzie na terenie parafii to jak element krajobrazu. I jeden człowiek w promieniu 4 km. – Trzeba się przyzwyczaić – śmieje się ks. Krzysztof Kowal, który 15 lat spędził na Kamczatce.
Tu wiara kosztuje
– Terytorium przypadające na katolickiego kapłana to obszar trzy razy większy od Polski – mówi ks. Krzysztof. – 40 osób uczestniczy w życiu parafii, w kartotekach jest ok. 80. Do biskupa miałem 4500 km. Próbowaliśmy budować kościół, ale nie udało się. Trzy projekty, trzy plany, tamtejsza firma nie oddała papierów. Na jednym z osiedli zabroniono mi wchodzenia do domów parafian – że to niby teren wojskowy i ksiądz nie ma tu wstępu. A że z zasady jest wolność religijna, to było to takie tam gadanie. Tu trzeba wszystko orać pod górkę – mówi.
W miejscowości Klucze, pod Kluczewską Sopką, odprawiał na zewnątrz Msze dla ok. 10 osób. Cięły komary. – Wtedy kolega z Polski, który robi dmuchane zamki, zaproponował, że zrobi dla mnie dmuchany kościół, bo w Kluczach i tak nigdy bym nie wybudował świątyni – śmieje się. 100 kg gumowego kościoła z nagrzewnicą. Wysoki na 11 metrów, z wieżą.
Wszystko było gotowe
– Tylko gdzie Krym, a gdzie Rzym? Zebrałem nawet pieniądze na transport, ale media w Polsce rozdmuchały sprawę, że ksiądz nie może wybudować kościoła, a to wywołało negatywne podejście Rosjan. I dostałem szlaban na wszystko, co było związane z tym kościołem. Próbował przemówić do rosyjskiej duszy. – Ateizm jej nie zniszczył, jest bardzo podatna na sacrum. „Salę organową wam zrobię, nie macie takiej na 2000 km wokół” – przekonywałem. Rosjanie są wrażliwi na organy, na piękno. To bardzo uczuciowy naród. „Ja będę się modlił, a wy tu macie kulturę” – mówiłem. Ale nie pozwolili. Z różnych przyczyn. Stałem się persona non grata – wspomina.
O wierze na Kamczatce powie, że to wiara prozelitów. – Jest świeża. Miałem doktora filozofii, nauczył się całego katechizmu od deski do deski. Po polsku, bo nie mieli po rosyjsku. No i tam wiara kosztuje. Dosłownie. Kto by u nas dojeżdżał do spowiedzi wielkanocnej trzy dni i płacił równowartość 100 dolarów? Bo tyle kosztują bilety! 14 godzin autobusem w jedną stronę, ponad 900 km. Podkreśla, że nie da się wierzyć bez kultury i że trzeba uszanować kulturę, w której pojawia się katolicyzm. – Miałem więc długie włosy i brodę. Bo dla nich byłem batiuszką. Tylko mi żony brakowało – żartuje.
Przyznaje, że na Wschodzie ludzi cechuje „przeżywanie sacrum”. – Patrzę, na ulicy „poluje” na mnie młody człowiek. Podchodzę. On pochyla głowę, całuje kraj rękawa sutanny i prosi o błogosławieństwo. A liturgia to dla ludzi służba: „co ja mogę dać, co mogę zrobić?”. Ksiądz Krzysztof przyznaje, że po kilkunastu latach na misji „nie patrzy na parafię pod względem liczb”. – Ważny jest indywidualny człowiek. Co z tego, że 60 dzieci pójdzie do Komunii. Pytanie, ile z tych dzieci faktycznie jest przyprowadzonych przez rodziców ze względu na wiarę. Ile rodzin przeżyje to spotkanie z Chrystusem?
Pomoc
Po Kamczatce trafił do Gruzji, gdzie pracował dla tamtejszej Caritas. – Była pralnia, cztery pralki. A oni mówią, że to tylko dla katolików. Więc im tłumaczę, że Caritas jest dla wszystkich, nie tylko dla katolików. Przez takie postawy Kościół traci. A zyskuje, gdy bezinteresownie pomaga – dodaje kapłan. – Z siostrami wybudowaliśmy dom niewierzącemu, animiście, bo go wyrzucili skatowanego z samochodu. A on na końcu wyrzeźbił Pana Jezusa z pochyloną głową i uśmiechem. „On dopiero co umarł, oddał duszę Ojcu” – powiedział ten człowiek. Gruzja go zainspirowała. A potem jeszcze pojawiły się Abchazja, Azerbejdżan, Armenia. I tak powstała założona przez ks. Krzysztofa fundacja Serce dla Kaukazu.
– Chcieliśmy pomagać tamtejszym rodzinom. Serce tam zostało. Jeżdżę tam dwa razy do roku z grupami charytatywnymi, jeśli jest czas. Pomagamy domom dziecka, osobom starszym. Weź, pojedź i sprawdź… Dziś ks. Krzysztof jest proboszczem parafii Miłosierdzia Bożego w Pile. Fascynują go Nepal i Tybet, „poletka kukurydzy, dom otwarty i życie ze słońcem” – jak mówi. Pasja do gór pozostała, ale… – Uparty byłem, aż mnie Pan Bóg położył na wózek dwa miesiące przed wyjazdem. Kręgosłup. Charakter się nie zmienia, ale takie doświadczenie uczy pokory. Dla mnie każdy wyjazd to zawsze ostatnia góra – mówi. I wspomina ten wyjątkowy czas – raz na Koriackim, o 6 rano. – 15 wulkanów naokoło, a jeden na tle zorzy wyrzuca z siebie wszystko. Tylko po ten jeden widok mógłbym wejść. Potem tydzień się odchorowuje. Ale radość wejścia jest. I Mszę za kawałkiem skały odprawiałem…•
Więcej o fundacji założonej przez ks. Krzysztofa na: http://www.sercedlakaukazu.pl/
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.