Nie ma dwóch Kościołów. Są wspólnoty, które powinny wejść na drogę pojednania. Nie tylko w Chinach.
Po wczorajszej deklaracji rzecznika prasowego na temat relacji między Stolicą Apostolską a Kościołem w Państwie Środka niektórzy mogli odnieść wrażenie, że na decyzjach Watykanu kładą się cieniem jakieś rozgrywki wewnątrz kurii rzymskiej. Tymczasem pobieżny przegląd prasy skłania do innych wniosków. Prawdopodobnie chodziło o komentarze, jakie w niektórych mediach włoskich pojawiły się w związku z wizytą emerytowanego biskupa Hongkongu, kardynała Josepha Zen Ze-kiun. Miał przywieźć listy dwóch biskupów tak zwanego Kościoła podziemnego, rozmawiać z Franciszkiem, a następnie udzielić kilku wywiadów w mediach. Z tych ostatnich wyciągnięto daleko idące a chyba niezbyt uzasadnione wnioski o sprzyjaniu przez Watykan, w szczególności przez papieża, chińskim komunistom i naciski na biskupów kościoła podziemnego, by zrezygnowali, ustępując miejsca wyświęconym nielegalnie i należącym do proreżimowego stowarzyszenia patriotycznego. Wnioski nie dziwią, gdy zwrócimy uwagę na to, spod czyjego pióra (klawiatury) wyszły.
Na tym tle ważna jest reakcja watykańskiego sekretarza stanu. W wywiadzie dla La Stampy kard. Pietro Parolin zwrócił uwagę, że w Chinach nie ma dwóch Kościołów, ale są dwie wspólnoty, „które powinny wejść na drogę stopniowego pojednania”. Daleko idąca i dyplomatycznie uzasadniona ostrożność czy wizja przyszłości? Odpowiedź nie jest prosta. Można jedynie zauważyć, że w Kościele z jednej strony od początku żywe było przekonanie o rodzącej nowe pokolenia wierzących krwi chrześcijan, z drugiej zaś nigdy tą krwią zbyt łatwo nie szafowano, szukając, jak długo były szanse, modus vivendi. Tu zaś chodzi o coś więcej, niż o jakieś marne status quo, lecz o jeden z najpiękniejszych znaków przynależności do Chrystusa, jakim jest jedność wierzących.
Chiński kazus przywołuje dylematy, przed jakimi stanął Prymas Tysiąclecia. Przypomnijmy dwa z nich. Pierwszym było podpisanie w 1950 roku, mającego uchronić Naród i Kościół przed rozlewem krwi, porozumienia między episkopatem a rządem. Porozumienia, na które wielu, w Polsce i w Watykanie, patrzyło krytycznie, widząc w nim formę kolaboracji z komunistami. Drugim zaś były decyzje, jakie musiał podejmować po wyjściu z więzienia. Owszem, mógł odsunąć wszystkich, którzy po aresztowaniu go zaakceptowali tę sytuację i zdecydowali się na różne formy współpracy z ówczesnym rządem. Wielkość kardynała Stefana Wyszyńskiego i dojrzała w odosobnieniu wizja przyszłości, kazały mu wyciągnąć rękę w geście pojednania i wszystkich zaprosić do współpracy.
Chiński kazus przywołuje również współczesne dylematy polskiego Kościoła. O istniejących, mniej lub bardziej wyraźnych podziałach, napisano już setki stron. Przy czym trudno ocenić w jakim stopniu są one wytworem mediów, a w jakim funkcjonują na poziomie parafii. Faktem jest, że wyrażające podziały określenia na dobre zadomowiły się nie tylko w mediach świeckich. Także w kościelnych. Coraz częściej stając się powodem domysłów, związanych choćby z decyzjami personalnymi. Są one dość mocnym sygnałem, by podjąć wysiłek, o którym mówił kardynał Parolin. Przypominając również nam, tu i teraz, że nie ma dwóch czy trzech Kościołów. Są wspólnoty, „które powinny wejść na drogę stopniowego pojednania”. Przy czym nie chodzi o zgniły kompromis. Chodzi o wierność Ewangelii.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.