Małe cekiny w męskich dłoniach wydają się jeszcze mniejsze. Przyklejane jeden obok drugiego na białej bombce ze styropianu tworzą jedyny w swoim rodzaju wzór. Cierpliwość i precyzja nie zawsze są mocną stroną niepełnosprawnych chłopców, ale w tym wypadku wydają się ich mieć nieograniczone pokłady.
Tak powstają ozdoby świąteczne w jednej z pracowni w domu sióstr benedyktynek misjonarek w Puławach. Nie jest to zwykły dom. Pod jednym dachem mieszkają nie tylko siostry zakonne, ale i dzieci z niepełnosprawnością intelektualną i ruchową. Mieszczą się tam Specjalny Ośrodek Wychowawczy, Szkoła Przysposabiająca do Pracy, jest kaplica, gdzie o każdej porze dnia i nocy można przyjść i usiąść blisko tabernakulum – tak na wyciągnięcie ręki.
W tej wspólnocie święta są dłuższe niż gdzie indziej. – Kiedy przyjdzie Wigilia, zostaniemy same, nasi wychowankowie wyjadą do swoich rodzin i dom wypełni cisza. Na wieczerzę przyjdą goście: rodzice niektórych sióstr, dawni wychowankowie, którzy nie mają dokąd się udać. Dla nas jednak święta zaczynają się wcześniej, kiedy w pracowniach pojawiają się pierwsze ozdoby choinkowe, kiedy s. Irmina zaczyna ćwiczyć z dziećmi kolędy, kiedy zasiadamy do wigilijnego stołu z naszymi podopiecznymi, zanim każdy się rozjedzie – mówi s. Anuarita, przełożona w puławskiej wspólnoty.
Jak Bóg rodzi się w sercu każdego człowieka, siostry obserwują wielokrotnie. To za sprawą swoich podopiecznych – chłopców z niepełnosprawnością, dla których świat bywa bardzo prosty. Za dobro – odpłacają dobrem, zło wywołuje lęk.
– Oczywiście nasze dzieci są różne. Te z niewielkim stopniem niepełnosprawności często kombinują, jak ugrać najwięcej dla siebie. Mają w sobie więcej egoizmu, brakuje im empatii, ale to wciąż dzieci potrzebujące miłości. Te z większą niepełnosprawnością najczęściej są ufne i chętne do tego, by się przyjaźnić. Dla nas, pracujących z nimi, jedni i drudzy bywają wyzwaniem, ale to właśnie w nich widzimy Jezusa, i podchodząc do nich z miłością, uczymy się tego, że Bóg rodzi się naprawdę niezależnie od okoliczności – mówią siostry.
Z ziemi włoskiej do Polski
100 lat temu właśnie w osieroconych dzieciach Jezusa zobaczyła matka Jadwiga Kulesza, założycielka zgromadzenia. Matka Jadwiga, a tak naprawdę Józefa Kulesza, urodziła się w 1859 roku na Podolu pod Kijowem. Mając 35 lat, wstąpiła do klasztoru panien benedyktynek w Wilnie. Jednak sytuacja zgromadzeń na ziemiach polskich po powstaniu styczniowym uniemożliwiła przyjmowanie kandydatek i rozwój życia zakonnego. Car zlikwidował zakony, a żyjące siostry miały zamieszkać w jednym domu i czekać na wymarcie. W tej sytuacji Józefa opuściła klasztor w Wilnie. Udała się do Rzymu i tu wstąpiła do nowo założonego Zgromadzenia Oblatek Benedyktyńskich.
Po pewnym czasie nadarzyła się okazja, by wrócić na Ukrainę i spróbować przeszczepić włoskie zgromadzenie na Kresy Wschodnie. Pan Bóg jednak miał inny plan i tak pokierował sytuacją, że zamiast filii tamtego zgromadzenia powstało nowe – Apostolskie Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Misjonarek.
Przez Europę przetaczała się wojna, jakiej wcześniej ludzkość nie znała. Ilość kalek i sierot była wstrząsająca. Dzieci potrzebowały nie tylko domu i jedzenia, ale przede wszystkim troski i miłości. – Dziewczęta opiekujące się sierotami pomagały Matce, przyjmowały jej styl życia i chciały poświęcić się Panu Bogu. Tak powstawało nowe zgromadzenie, które za przykładem św. Benedykta oparło się na Regule „Módl się i pracuj”. W praktyce siostry swoją miłość do Jezusa realizowały, opiekując się dziećmi – mówią benedyktynki.
Czasy się zmieniały i zmieniały się granice Polski. W związku z tym siostry musiały opuścić Kresy. Po długiej tułaczce dotarły wraz z dziećmi do Puław, gdzie pracują do dziś. – W samych Puławach zaraz po wojnie najpierw mieszkałyśmy w magazynie kolejowym, a potem zajmowałyśmy mały dom, który jednak musiałyśmy opuścić, gdy znalazł się jego właściciel. Przeprowadziłyśmy się do zakupionego budynku przy ulicy Czartoryskich, ale i ten z biegiem lat stał się zbyt mały. Nie spełniał też wymogów, by mieszkały tam dzieci. Zgromadzenie podjęło więc decyzję, by zbudować nowy, w którym teraz mieszkamy. Ten dom to również wotum wdzięczności Bogu za 100 lat istnienia naszego zgromadzenia – mówi s. Anuarita.
Małe cuda
Władze w powojennej Polsce nie chciały jednak, by osieroconymi dziećmi zajmowały się siostry i wychowywały je w duchu chrześcijańskim. W 1961 roku zabrano dzieci siostrom, powierzając im tylko chłopców z niepełnosprawnością intelektualną. Siostry odczytały to jako znak czasu. Tak jak w dzieciach zdrowych, tak samo w nowych podopiecznych zobaczyły Chrystusa i podjęły się opieki. – Nasi chłopcy często pochodzą z trudnych rodzin, gdzie rodzice z różnych powodów nie mogą się nimi zająć. Część z nich trafia do domu dziecka. My jesteśmy ośrodkiem, w którym mieszkają w ciągu tygodnia. Na weekendy i święta dzieci wracają do swoich środowisk – wyjaśniają siostry.
– Każdy z naszych podopiecznych jest wyjątkowy, ale też potrzebuje dużo cierpliwości i ciepła, jakiego być może nie dostaje w innym środowisku. Pamiętam taką sytuację sprzed kilku lat: kiedy zbliżały się święta, dwóch braci miało wyjątkowo zły humor. Nie schodzili na wieczerzę wigilijną, jaką dla wszystkich przygotowywaliśmy. Zapytałam, dlaczego nie chcą z nami świętować. Wówczas jeden powiedział mi, że w jego rodzinnym domu nigdy nie było takich świąt z białym obrusem, specjalnymi potrawami, choinką i prezentami. W jego domu to była okazja, by upić się jeszcze bardziej niż zwykle, dlatego on nie chce świętować. Uszanowałam to.
Po chyba dwóch latach od zamieszkania w naszym ośrodku zobaczyłam, jak ten chłopiec nieśmiało schodzi na naszą wigilię. Zasiadł z nami do stołu, wziął do ręki opłatek. To wzruszenie pamiętam do dziś – mówi s. Klaudia, dyrektor Specjalnego Ośrodka Wychowawczego.
Boże ścieżki
Każda z benedyktynek misjonarek miała swoje marzenie. Jak to młode dziewczyny, pomysły na życie miały różne. Jedna chciała wyjść za mąż i mieć dużo dzieci, inna chciała pracować w domu dziecka, jeszcze inna chciała śpiewać.
– Czas Bożego Narodzenia to też okazja, by podziękować Panu Bogu za wiele wydarzeń w naszym życiu, także za spełnione marzenia – mówią siostry. Siostra Irmina pochodzi z Puław. Jako młoda dziewczyna widziała pracę benedyktynek w Puławach i wydawało jej się, że to pasjonujące zajęcie. Miała też talent muzyczny, więc poszła do szkoły muzycznej. – Śpiewanie zawsze sprawiało mi przyjemność, jednak myśl, że miałabym zostać zawodową śpiewaczką, była przerażająca. To nie to – pomyślałam.
Przyszło mi do głowy, że skoro umiem śpiewać, to może będę organistką, a w wolnych chwilach będę lepić opłatki i roznosić ludziom. Nie mogłam się zdecydować, ale cały czas słyszałam, że Pan Bóg ma mi coś do powiedzenia. Podzieliłam się tym z jedną z sióstr, która zaprosiła mnie na rekolekcje dla dziewcząt do Kwidzyna, gdzie był nasz dom generalny. Miałam 16 lat, kupiłam bilet w jedną stronę i pojechałam. Nigdy nie wróciłam. Tam odnalazłam swoje miejsce, a Pan Bóg spełnił też moje marzenie o śpiewaniu. Jestem dziś także organistką – opowiada swoją historię s. Irmina.
O spełnionych marzeniach mówi też siostra Dawida. – Od najmłodszych lat Pan Bóg dawał o sobie znać w moim sercu. Ja jednak jako młoda dziewczyna bardzo chciałam wyjść za mąż i usilnie szukałam męża. Widząc moje wysiłki, tato zażartował, żebym kręciła się koło kościoła, bo tam na pewno znajdę fajnego chłopaka. Poszłam za tą radą, ale zamiast znaleźć męża, odnalazłam Pana Boga. Tato nie był zadowolony, tym bardziej że w naszej rodzinie jest już siostra zakonna – moja ciocia jest benedyktynką i zdaniem taty jedna w zupełności wystarczy. Ja jednak byłam coraz bardziej pewna, że to moja droga, choć pragnienie, by mieć rodzinę, dawało o sobie znać.
W końcu zrobiłam sobie tabelę „winien i ma”, gdzie wypisałam plusy i minusy zostania siostrą zakonną. Rozważałam dwa zgromadzenia: werbistki, bo pociągały mnie misje, i benedyktynki misjonarki. Z mojej tabeli wyszło, że życie zakonne da mi więcej radości, a benedyktynki dlatego, że tak po kobiecemu bardziej mi się podobały. W zgromadzeniu Pan Bóg nie zapomniał o moim marzeniu o dzieciach i dał mi ich tak dużo, że nie mogę narzekać – mówi s. Dawida.
Każda z sióstr może opowiedzieć podobną historię. Żadna się też nie dziwi, że Pan Bóg spełnia marzenia. Jakże mogłoby być inaczej, jeśli z miłości do nas dał nam swego Syna, który właśnie się rodzi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).