Nie był męczennikiem, nie uzdrawiał, nie miał stygmatów. Jednak na jego pogrzebie zakonnicy musieli odganiać tłum ludzi, którzy pocierali o trumnę różańce i obrazki.
W kwaterze karmelitańskiej w Wadowicach pochowano ponad 30 zakonników. Ale tylko na grobie o. Rudolfa ciągle leżą kwiaty i płoną znicze – mówi o. dr Szczepan Praśkiewicz, karmelita bosy, postulator procesu beatyfikacyjnego o. Rudolfa Warzechy. Po śmierci wadowickiego zakonnika powstało stowarzyszenie jego przyjaciół liczące 200 osób. Tysiąc osób przyszło na jego pogrzeb.
Obcowanie świętych
Stanisław Warzecha, który w zakonie przyjął imię Rudolf, pochodził ze wsi Bachowice leżącej niedaleko Wadowic i od wczesnej młodości znał Karola Wojtyłę. Zetknął się też z kilkoma innymi księżmi, którzy już za życia byli uważani za świętych. Jednym z nich był ks. Franciszek Gołba, proboszcz bachowickiej parafii, inny to bł. o. Alfons Maria Mazurek, z którego rąk młody Staszek przyjął habit zakonny. O. Mazurek zginął za wiarę w 1944 r., zabity przez żołnierza SS. Święceń prezbiteratu nie doczekał kolejny znajomy o. Warzechy, br. Franciszek Powiertowski, którego proces beatyfikacyjny także się toczy. 24 sierpnia 1944 r. razem z o. Warzechą i kilkoma innymi zakonnikami wracał z rekreacji do klasztoru w Czernej. W pewnym momencie zauważyli ich niemieccy żołnierze. Jeden z nich strzelił br. Franciszkowi w plecy. – Jezu – jęknął br. Powiertowski i upadł. Gdy Niemcy zorientowali się, że trafiony ma na sobie habit, ucieszyli się i pogratulowali koledze celnego strzału. Zakonnik zmarł po kilkunastu minutach. O. Warzecha zdążył udzielić mu rozgrzeszenia. Pierwszego w swoim życiu – sam dokładnie dwa miesiące wcześniej przyjął święcenia kapłańskie.
Być jak ks. Gołba
Urodził się 14 listopada 1919 r., czyli w uroczystość Wszystkich Świętych Zakonu Karmelitańskiego. Ojciec Stanisława był rolnikiem, a później także dyrektorem lokalnej Kasy Stefczyka. Matka zmarła, gdy chłopiec miał 13 lat. W wieku niemowlęcym odszedł starszy brat, po którym Stanisław otrzymał imię, a także młodsza siostra Rozalia. Oprócz nich przyszły zakonnik miał dwoje rodzeństwa.
Rodzina była wierząca, związana z parafią utworzoną w Bachowicach w 1929 r. Kiedy budowano kościół, 10-letni Staszek razem z kolegami podawał robotnikom cegły. Ojciec Praśkiewicz nie ma wątpliwości, że przykład ks. Franciszka Gołby, budowniczego świątyni, a zarazem pierwszego proboszcza w Bachowicach, wywarł duży wpływ na przyszłego karmelitę.
Ks. Gołba słynął z gorliwości. Organizował kursy dla dziewcząt i chłopców, zakładał spółdzielnie rolnicze i otworzył przytułek dla osób starszych. Wydawał na działalność społeczną całe swoje pieniądze, podczas gdy sam żył w biedzie. Mały Staszek był świadkiem, jak proboszcz ze zmęczenia zemdlał podczas Mszy św. To najwyraźniej go nie zraziło, bo jako 13-latek trafił do Collegium Męskiego Karmelitów Bosych w Wadowicach, które w rzeczywistości było niższym seminarium. 2 lata później wstąpił do karmelitańskiego nowicjatu. Przyjął imię Rudolf od Przebicia Serca św. Teresy od Jezusa.
Wychowawca
Święcenia kapłańskie przyjął 24 czerwca 1944 r. Przygotowania do sakramentu powodowały u niego takie napięcie, że nie był w stanie zasnąć, dlatego jeden ze współbraci podał mu środek nasenny. Substancja okazała się na tyle skuteczna, że rano br. Rudolf leżał w łóżku jak martwy i z trudem udało się go obudzić.
Zaraz po święceniach został pomocnikiem magistra karmelickich nowicjuszy. Nie licząc krótkich przerw, wychowawcą młodych zakonników był do końca życia. – Utrzymywał relacje ojcowsko-synowskie, a nie koleżeńskie – wspomina o. Szczepan Praśkiewicz, który był jednym z wychowanków sługi Bożego. Ojciec Rudolf zauważał kłopoty nowicjuszy i pomagał im w prostych sprawach, a jednocześnie był wymagający. – Trzymał nas przy ziemi. Nie pozwalał na wzloty duchowe – opowiada o. Praśkiewicz. W podobny sposób o. Warzecha przeżywał własną duchowość. Podczas ślubów zakonnych nie składał górnolotnych obietnic. Przyrzekał jedynie rzetelnie wypełniać swoje podstawowe obowiązki.
Karmelita z Bachowic był nazywany kapłanem z otwartymi oczami. Jego bracia opowiadają, że kiedyś na schodach klasztoru przez kilka godzin siedziała jakaś kobieta. Okazało się, że to uciekinierka ze szpitala psychiatrycznego. Wszyscy mijali ją obojętnie. Dopiero o. Warzecha zainteresował się nią i pomógł. Kiedy z kolei pełnił funkcję kapelana w szpitalu w Wadowicach, spotkał ciężarną kobietę, która cierpiała na nowotwór dróg rodnych. Lekarze namawiali, by poddała się aborcji, twierdząc, że guz może ją zabić podczas porodu. „Chora długo nie mogła podjąć decyzji” – wspomina pielęgniarka cytowana w książce o. Honorata Gila „Jestem kapłanem dla was”. „O. Rudolf odwiedzał ją bardzo często. Modlił się za nią w każdej Mszy świętej i podtrzymywał na duchu. Modliłyśmy się wszystkie pielęgniarki, łącznie z siostrą zakonną tam pracującą. Odwiedził ją także biskup z Kurii. Pewnego dnia otrzymała też list od prymasa Stefana Wyszyńskiego z zapewnieniem o modlitwie. Wtedy już podjęła decyzję i nie zgodziła się na zabieg”.
Kobieta została wypisana do domu. Po pewnym czasie urodziła zdrowe dziecko. Guz bezpowrotnie zniknął.
Ojciec Rudolf pracował też ze studentkami Wyższej Szkoły Ekonomicznej (dziś Uniwersytet Ekonomiczny) w Krakowie. Działo się to w latach 50., kiedy władza wrogo patrzyła na grupy młodzieży gromadzące się wokół księży. Inaczej zapatrywały się na to studentki. Niektóre z wychowanek o. Warzechy wstąpiły później do zakonów. Inne wyszły za mąż i przez lata utrzymywały kontakt z dawnym kapelanem. Przyjeżdżały na dni skupienia do Czernej ze swoimi dziećmi, a później wnukami.
Zapas cudów
Nie opowiadał o swoich problemach zdrowotnych, dlatego nikt nie zwrócił uwagi, gdy zaczął słabnąć. Można to zresztą było tłumaczyć wiekiem o. Rudolfa. Pod koniec stycznia 1999 r. zakonnik trafił jednak do szpitala. Okazało się, że miał bezgorączkowe zapalenie płuc i inne nieleczone choroby. W lecznicy przychodziło do niego tyle osób, że w końcu lekarze zabronili wizyt. Wyjątek zrobiono dla o. Kamila Maccise, przełożonego generalnego karmelitów, który akurat przebywał w Polsce. O. Warzecha nie ukrywał, że cierpi. 26 lutego zmarł. Tysiąc osób obecnych na pogrzebie żegnało go jak świętego. Karmelici czuwający nad przebiegiem uroczystości musieli uspokajać ludzi, którzy próbowali dotknąć trumny. Jego grób jest odwiedzany cały czas. – Przychodzę tam czasem incognito i pytam ludzi, co wiedzą o ojcu Rudolfie – mówi o. Praśkiewicz. – Odpowiadają, że to święty, „bo wszyscy tak mówią”. Zabierają grudki ziemi z jego grobu.
Karmelita dodaje, że wiele osób opowiada o łaskach, jakie wymodliły za pośrednictwem sługi Bożego. Czasem to sprawy banalne, jak zdanie egzaminu na prawo jazdy. Jednak do postulatora procesu zgłaszają się także ludzie, którzy wyprosili czyjeś nawrócenie, pojednanie z sąsiadami, porzucenie nałogu czy poczęcie dziecka. Nie zdecydowano jeszcze, które z tych wydarzeń posłuży jako dowód na świętość o. Rudolfa. Na razie w procesie beatyfikacyjnym zebrano dokumenty potwierdzające heroiczność jego cnót. Na początku września 2 tys. stron akt trafiło do Rzymu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).