Powiesić go!

W rodzinnej Albanii nazywają go… okruszkiem. Przez 28 lat więziono go i torturowano. Dwukrotnie skazano na śmierć. Ocalał cudem. Posłuchajcie świadectwa człowieka, przy którego opowieści płakał sam papież.

Reklama

Gdy do mikrofonu podszedł drobniutki 89-letni Ernest Simoni, nie zrobił specjalnego wrażenia. Ot, kolejny zagraniczny mówca Festiwalu Młodych w Medjugorje. Gdy zaczął mówić, zapadła cisza jak makiem zasiał.

Nadciąga burza, czułem to

W 1945 roku zaczął się rok albańskiej golgoty. Komuniści postanowili zniszczyć wszystko, co było związane z chrześcijaństwem. Umęczyli naród. Moce ciemności, szatan (tak, to on, nie mam wątpliwości!) zaczął wysączać krew tego narodu. W 1952 roku zgromadzono wszystkich księży z całego kraju. Usłyszeliśmy: „zerwijcie z Watykanem”. Chciano nas odłączyć od Rzymu, od matki Kościoła, by stworzyć „Kościół prywatny”, a nie apostolski, powszechny. Kapłani powiedzieli: „Nigdy!”. Komuniści zobaczyli naszą stanowczość. Początkowo zostawili nas w spokoju, dali fasadową, fałszywą wolność, by świat widział, że nie jesteśmy prześladowani, ale potem zmienili front.

Zostałem księdzem diecezjalnym w 1956 roku. Moje powołanie dojrzewało w szkole prowadzonej przez franciszkanów. Rozpocząłem pracę w parafii. Czułem, że nadchodzi ogromna burza, że coś wisi w powietrzu, ale nie miałem pojęcia, że szpicle towarzyszyli mi dosłownie na każdym kroku, zapisywali każde słowo, które padło z ambony. Chcieli to wykorzystać w procesie, który już szykowali.

My, albańscy kapłani, prosiliśmy lud Boży: „Jeśli nas zabraknie, prosimy was o dwie rzeczy: odmawiajcie Różaniec i adorujcie Najświętszy Sakrament. Tak zdołacie przetrwać”. Doszło to do uszu władz. Zaczęło się pasmo krwawych prześladowań i męczeństwa. W Boże Narodzenie 1963 roku przyjechali po mnie w czasie Pasterki. Okazało się, że miałem zainstalowaną ukrytą kamerę, podsłuch. Chcieli wiedzieć, co robię, co mówię. Nie miałem o tym pojęcia. Związano mi ręce, przetransportowano do więziennej izolatki. Przebywałem w niej w nieludzkich warunkach trzy miesiące. Każdego dnia starano się mnie zastraszyć. Potem wzięto mnie na przesłuchanie. Oficer rzucił krótkie: „Zostaniesz powieszony, bo mówiłeś ludziom, że umrzemy dla Chrystusa, jeżeli będzie taka potrzeba”. Ściśnięto mi kajdankami nadgarstki tak mocno, że serce z bólu przestawało bić. Czułem, że umieram. Chcieli, żebym wypowiadał się przeciw Kościołowi i hierarchii. Nie zgodziłem się. Zaczęto mnie torturować. Upadłem jak nieżywy. Jednak Pan chciał, bym jeszcze żył.

Na śmierć!

Ponieważ wcześniej – 22 listopada 1963 roku – zamordowano w Dallas prezydenta USA Johna Kennedy’ego, otrzymaliśmy instrukcję z Watykanu, by odprawić za jego duszę Mszę Świętą. Odprawiłem trzy Msze za śp. prezydenta. Ściśle według instrukcji Pawła VI. Byłem posłuszny. Komuniści to wykorzystali przeciwko mnie: oskarżyli mnie o wrogość wobec systemu. I skazali na powieszenie.

Czekałem na wykonanie wyroku w maleńkiej sali. Dwa na dwa metry. Przydzielono mi towarzysza, mojego serdecznego przyjaciela. Po czasie okazało się, że był szpiegiem. Wsadzono go, by na mnie donosił. A ja myślałem, że to mój przyjaciel, wierzyłem, że jest dobrym człowiekiem. Otwierałem przed nim serce. Prowokował mnie, atakując system komunistyczny, rząd, partię. Chciał, bym wszedł w tę litanię narzekań. Odpowiadałem: „Jezus uczy nas, abyśmy kochali swych nieprzyjaciół, uczy nas przebaczać”.

Gdy wychodziłem na egzekucję, wyprowadzono mnie przed tłum ludzi. „Ten człowiek odprawiał Mszę za naszego wroga!” – krzyczeli komuniści. Modliłem się w duchu. Nie wiedzieć czemu, w ostatnim momencie nie powieszono mnie, ale odesłano do więzienia. W więzieniu odprawiałem Mszę Święte. Jak? Z pamięci. Po łacinie. Hostie piekłem na małych palnikach gazowych, których używaliśmy w czasie pracy. W ogromnej tajemnicy. Gdy nie było można skorzystać z palnika, rozpalałem ogień z kawałeczków suchego drewna. Mszalne wino? To sok z winogron, który wyciskałem palcami.

Warto było siedzieć w więzieniu

Za kratami głosiłem potajemnie Ewangelię. Wszystkim: chrześcijanom, muzułmanom. Naprawdę warto było siedzieć w więzieniu. Jestem dziś szczęśliwy, że opowiadałem o wolności, o Jezusie, który wyzwala.

Po 10 latach odsiadki władze powiedziały: „Będziesz ponownie sądzony”. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Okazało się, że ponownie skazano mnie na karę śmierci. I znów ułaskawiono w ostatnim momencie. Gdy wydawało się, że zostanę zgładzony, w jakiś sposób interweniował sam Bóg. Pozostawili mnie przy życiu. Pozostałem w celi przez kolejnych 18 lat. Pracowałem w kamieniołomach. Dali mi do ręki ciężki, dwudziestokilowy młot, ledwo go mogłem utrzymać. W kopalni w Spaç schodziłem do podziemnych wykutych w skale tuneli. Za źle wykonaną pracę była kara. Najboleśniejsze były uderzenia w pięty policyjnymi pałami.

Po 28 latach więzienia usłyszałem: przyszedł dekret o ułaskawieniu. Miałem pracować przy oczyszczaniu kanalizacji, przy najgorszej, najbardziej upokarzającej pracy, jaką można wykonywać w Albanii. Ale ręka Boga mnie uratowała! Postanowiłem już dawno: będę księdzem, gdziekolwiek pójdę, cokolwiek ze mną zrobią. W dzień pracowałem przy nieczystościach, nocami spowiadałem, odprawiałem Msze, służyłem ludziom. Byłem szczęśliwy.

W 1990 roku władze ponownie wezwały mnie na rozmowę: „Kościół wkrótce zostanie otwarty” – usłyszałem. To była nowina! Watykan wraca do Albanii! Byłem przeszczęśliwy. Powiedziałem im: „Mój papież mieszka w Rzymie, będę mu wierny do śmierci. Do końca życia chcę pozostać kapłanem”. Każdego dnia cieszyłem się z wolności. Przez ostatnie kilkanaście lat głosiłem Dobrą Nowinę w 110 miejscowościach.

Doświadczyłem na własnej skórze zapowiedzi Jezusa: „Jeśli Mnie prześladowali, to i was prześladować będą”. Wiedziałem, że Maryja prosi o odmawianie Różańca i byłem temu wierny. To mnie ratowało i dawało siły. Na przykład w chwili tortur, gdy myślałem, że nie wyjdę z celi cało. Jak wytrzymać takie piekło? Odmawiać trzy części Różańca dziennie. Nie znam innej odpowiedzi. Uratowała mnie Maryja, nie mam wątpliwości.

Ależ niespodzianka!

Naród stał się wolny. Papież był z nami, do Albanii przyjechała Matka Teresa. Kraj zaczął się odnawiać duchowo. Ludzie zaczęli żyć jak inne wolne narody. We wrześniu ubiegłego roku wezwano mnie na pokojowe spotkanie do Asyżu. Nie wiedziałem po co. Posadzono mnie – nikomu nieznanego staruszka z Albanii – w pierwszym rzędzie. Wokół delegacje z całego świata, hierarchowie, ministrowie... Papież zaprosił mnie na obiad. Byłem zdumiony. Nikt nie powiedział mi, po co mnie wezwano. Ojciec Święty też milczał. Nagle po obiedzie w czasie spotkania na ekranie monitora przeczytałem „kard. Ernest Simoni”. Kardynał??? Ja, prosty ksiądz, mam zostać kardynałem? – nie mogłem pojąć. Dziś wierzę, że biret kardynalski to nagroda Matki Bożej.

W więzieniu pragnąłem tylko jednego: pozostać katolickim księdzem, który będzie wierny Watykanowi. Dlatego dziś, w obliczu wielu podziałów, tak ważna jest dla mnie jedność Kościoła. Proszę kapłanów, biskupów, by trwali w jedności z papieżem. Za wszelką cenę. Czuję, że to moja życiowa misja, bo przecież ja za deklarację jedności z Watykanem przecierpiałem 28 lat więzienia! Demon zrobi wszystko, by rozbić naszą jedność, ale wierzę, że gdy jesteśmy razem, jesteśmy mocni.

Przed rokiem szedłem ulicą, gdy nagle zauważyłem mojego prześladowcę, sędziego, który przed laty skazał mnie na śmierć. Zobaczył mnie i chciał jak najszybciej uciec w krzaki. Zawołałem go: „Stój! Nie uciekaj!”. A potem przytuliłem go i powiedziałem: „Przebaczam ci”.

To żywa Ewangelia!

Gdy kard. Simoni skończył mówić, na potężnym, spalonym przez słonńe placu w Medjugorju zapadła przejmująca cisza. A potem zerwała się burza braw. Trwała kilka minut.

Widziałem go z bliska. 89-letni Albańczyk był bardzo onieśmielony. Ukrył twarz w dłoniach. Do złudzenia przypominał Benedykta XVI, który swą mądrość krył za nieśmiałym, płochliwym uśmiechem. Prowadzący MladiFest franciszkanin rzucił do mikrofonu: „To jest męczennik. To jest żywa Ewangelia. Wiecie, jak nazywają go w Albanii? Mówią na niego: »Boży okruszek«. Wiecie już, dlaczego?”.

Przed trzema laty, 21 września 2014 roku, w czasie wizyty w Tiranie papież Franciszek przytulił Albańczyka. Płakał. •

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama