Babcia powiedziała mi kiedyś: „A idź, gdzie pieprz rośnie”. No to poszedłem… – uśmiecha się ks. Manfred Knossalla ze Starych Siołkowic.
Padre Manfredo – bo tak do niego mówią w Ameryce Południowej – na misjach w Brazylii spędził 45 lat. Urodził się „dzień po Panu Jezusie”, czyli 26 grudnia w 1942 roku. Dorastał w Siołkowicach, tam przyjmował kolejne sakramenty i chodził do szkoły. Potem ogólniak w Dobrzeniu Wielkim, rok Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu i zmiana uczelni na tamtejsze Wyższe Seminarium Duchowne – tak zaczyna się historia siołkowickiego misjonarza... Późniejsze lata obfitują w coraz ciekawsze wątki.
Święcenia kapłańskie przyjął w 1968 r., ale nie w opolskiej katedrze, a wyjątkowo w rodzinnym, siołkowickim kościele św. Michała. I choć z rąk biskupa Franciszka Jopa, to dla diecezji wrocławskiej.
Zakochany w Brazylii
Pytany, dlaczego właśnie Brazylia, odpowiada „biblijnie”:
– Oto wielka tajemnica wiary... To jak z dziewczyną – dlaczego spośród wielu człowiek zakochuje się w tej jedynej, z którą chce spędzić życie? Tak było od dzieciństwa. Rozczytywałem się o tym kraju, wiedziałem, że od nas wielu ludzi tam pojechało. W seminarium nie marzyłem nawet o tym – do Niemiec trudno było wyjechać, a co dopiero do Brazylii. To była i jest moja wielka miłość, tam jest moje serce i mam nadzieję, że spocznę „w cieniu kokosowych palm” – przyznaje kapłan.
Kiedy odprawiał Mszę prymicyjną w Chrząstowicach, skąd pochodzili dobrodzieje wspierający go w seminarium, spotkał pochodzącego z Rudna k. Gliwic księdza Gottfrieda Marxa, misjonarza z Brazylii. Uznał to za szczęśliwy traf i był z nim odtąd w kontakcie. Po prymicjach wrócił do Wrocławia, jako wikary w parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w dzielnicy Zalesie, ale gdy ks. Marx napisał mu, że w Brazylii potrzebni są księża i że ma się zastanowić nad pracą w tym kraju, nie wahał się.
Pierwsze zaproszenie przyszło z Rio de Janeiro, ale nim udało się w ówczesnej Polsce skompletować dokumenty, straciło ważność. Przy drugim, od biskupa z brazylijskiego Belem, uzyskał zezwolenie administratora archidiecezji kard. B. Kominka i w 1972 r. wyjechał do Belgii na naukę języka portugalskiego, a rok później, statkiem „Augustus”, do wymarzonej Brazylii.
Chrzest to za mało
– To paradoks, że ten największy kraj katolicki na świecie bardzo potrzebuje misjonarzy – mówi padre Manfredo. Wynika to z zaszłości historycznych i czasu podbojów. W 1500 roku Pedro Alvares Cabral, wyszedłszy na brzeg, postawił krzyż, odprawił Mszę św. i zaczął chrzcić pokojowo nastawionych autochtonów.
– Chrzczono i chrzczono, ale nie ewangelizowano. Teraz, po wiekach, spora część katolickiego społeczeństwa nie ma wiary, trzeba je katechizować, czasem od zera. Po to tam jesteśmy – stwierdza ks. Knossalla.
Dotarłszy do Brazylii, zastępował księdza, który wyjechał na studia, a następnie objął spokojną parafię Vigia ze starym kościołem pojezuickim z 1738 r.
– Tam było zupełnie inne pojmowanie czasu. Mówię: „Rano będę u was odprawiać Mszę św.”, przyjeżdżam, a tu kościół zamknięty i nikogo wokół. Już chcę odjeżdżać, ale patrzę, jakiś mężczyzna idzie, ciągnąc za sobą palmę. Okazuje się, że do ozdobienia kościoła na Eucharystię. Odprawiłem ją, jak wszyscy się zebrali, przygotowali... – wspomina kapłan. I tłumaczy, że Brazylijczycy w większości szanują Kościół, kapłanów, są bardzo przyjaźni, ale szerzy się wiele sekt.
Potomków emigrantów z Siołkowic ks. Manfred nie spotkał, bo jak wielu innych, jechali oni na południe kraju, gdzie panuje klimat zbliżony do europejskiego, a on trafił do Amazonii. Trudniej, ale za to przepiękne plaże, widoki.
Jemu też lekarze zalecili zmianę regionu, więc po 9 latach posługi biskup skierował go do Salvadoru w stanie Bahia, pierwszej stolicy Brazylii. Tam przebywał u księży redemptorystów. Odwiedził też polskiego księdza w São Paulo, Marka Manderlę, który namówił go do pozostania na jakiś czas w parafii Floreal (miasto kwiatów), 600 km od stolicy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).